Tydzień po Półmaratonie Tyskim przebiegliśmy kolejny. Tym razem w Bytomiu. Do tego biegu mam szczególny stosunek - po pierwsze ze względu na to, że to moje rodzinne miasto, po drugie - rok temu to właśnie w tym biegu debiutowałam na dystansie 21 km. Podczas gdy rok temu o tej porze panowały prawie tropikalne upały tak teraz pogoda była akurat dla biegaczy. Chłodno gdy się stoi i idealnie jak się biegnie. Tak jak w poprzednich latach trasa zaczynała się i kończyła w Miechowicach i przebiegała w dwóch pętlach po 10 km. Biegacze z poprzednich edycji wiedzą już, że nie należy ona do najłatwiejszych ze względu na przewyższenia - może nie bardzo wysokie ale za to liczne. W zasadzie w moim odczuciu 95% to albo bieg pod górkę albo zbieg z górki, płaskich odcinków jest niewiele. Pewnie gdzie indziej byłoby to dla mnie problemem ale tu... - sentyment robi swoje - tak jak pisałam na początku lubię ten bieg i już. Niestety nie oznacza to wcale, że biegłam z lekkością gazeli, wręcz przeciwnie - męczyłam się i to bardzo. Starałam się utrzymywać stałe, nie zbyt szybkie tempo ale i tak nie było łatwo. Początek nie był najgorszy ale koło 15 km czułam już silne zmęczenie, zaczynały mnie boleć mięśnie nóg, brzucha, kolana a przy następnych kilometrach nawet plecy, ramiona i barki. Fakt - łatwiej byłoby wymienić co mnie nie bolało :) Całe szczęście miałam swoich ludzi na trasie i to właśnie dzięki rodzicom nie padłam a biegłam dalej wyznaczając sobie cel - dogonić Mirka. Udało się na 18 km. Od tej chwili biegliśmy razem. W stosunku do 3 edycji poprawiłam czas prawie o pół godziny.
W pierwszej piątce nie znalazł się żaden Polak, trzy pierwsze czasy wynosiły lekko powyżej godziny i 4 minut. Mój czas na mecie 1:50:34. Hip hip! Hurra!
Greenhorn Runner 0:26, 27 września 2012
Zupełnie przypadkowo trafiłem na tę stronę, podczytując sobie tu i tam relacje z ostatnich biegowych imprez. Najpierw urzekła mnie lekkość pióra PT. Autorki i Jej precyzja w wyrażaniu myśli (czytelnik czuje jakby sam biegł opodal), a w chwilę potem dosłownie oniemiałem, zobaczywszy KTO to pisze.
Bo oto Los zesłał mi możność podziękowania Pani i Panu Mirkowi za ... jak to nazwać ? ... za przewodnictwo.
Z mądrych artykułów dowiedziałem się, że dobrze jest znaleźć w tłumie zawodników kogoś, kto biegnie ładnym, równym stylem, w tempie mniej więcej odpowiadającym i - (excuse le mot) "podczepić się" pod niego. Próbować zatem dopasować się do warunków jakie narzuci, naśladować sposób poruszania, słowem : traktować go jako wzór i w takim sensie starać się mu dorównać.
Na starcie w Tychach zwrócili Państwo moją uwagę już to gracją, już to pewnością kroków. I tak - kilometr za kilometrem - biegłem kilkanaście metrów za Panią; tyle, że potem przyspieszyła Pani jak gazela (proszę darować nazbyt trywialne porównanie) i tego nowego tempa już wytrzymać nie zdołałem !
Później więc gnałem za Panem Mirkiem i to do samiusieńkiej mety. Minąłem ją kilka sekund po Nim, zrobiłem w ten sposób życiówkę i - jako się rzekło - w dużej mierze zawdzięczam to właśnie Państwu !
Bardzo, bardzo dziękuję !
Życząc dalszych sukcesów na biegowych trasach, kreślę się z szacunkiem
Greenhorn Runner
KARMA 9:33, 27 września 2012
Szanowny Współbiegaczu - "Podczepiaczu" :)! W imieniu swoim i mojej drugiej połowy serdecznie dziękuję za ciepłe słowa i przede wszystkim gratuluję życiówki. Bardzo, bardzo jest mi miło. Ostatnio też doświadczyłam tego wspaniałego uczucia jak to jest być lepszym od samego siebie - też z czyjąś (niezamierzoną) pomocą. Bieg z kimś, przy kimś, za kimś zawsze pomaga - mnóstwo razy było przecież tak, że w połowie biegu mówiłam sobie "nie mogę" po czym ktoś biegnący obok klepał mnie i mówił "jasne, że możesz". I to właśnie w imprezach biegowych lubię najbardziej. W zeszłym roku właśnie dzięki "instytucji podczepienia" przebiegłam z lekkością półmaraton w Katowicach tak bardzo zajęta rozmową z Panem obok, że nawet nie zauważyłam kiedy minęły mi dwa okrążenia. No i zawsze to przyjemniej. Do zobaczenia na trasie!
Odpowiedz