Po tegorocznym życiowym wyniku na półmaratonie przyszło mi w końcu wyjść obronną ręką (może należałoby napisać obronną nogą...) z corocznej męczarni w Jaworznie. To chyba już piąta edycja, w której biegłam - impreza rośnie w siłę, a to za sprawą nowych sponsorów. W tym roku patronatem 20 imprezę biegową w mieście objęły PZU i Tauron. Od tego ostatniego w pakietach startowych dostaliśmy ręczniki, od pierwszego plastry.
Trasa od lat jest niezmienna choć zmienia się w zależności od okoliczności sam początek (do 1 km). W tym roku przebiegaliśmy nie przypadkowo obok siedziby Tauronu właśnie, później już jak zwykle przez Górę Piasku i na Szczakową. Pod górę, z góry i znowu na górę, w moim prywatnym rankingu to jedna z trudniejsych tras w okolicach.
Samą siebie zadziwiłam więc formą. Jeszcze tutaj tak szybko nie bieglam. W efekcie czas na mecie 01:13:45 i w kategorii K30 wysoka -12 lokata. Tym samym jest nowa życiówka na 15 km! Zmęczyłam się setnie!
Co roku powtarzam, że ten jest ostatni i więcej tu nie pobiegnę a potem zawsze jestem. Ale! Po takim wyniku przynajmniej będzie dobry przyczynek do powtórzenia tego w przyszłości.
W Jaworznie nigdy nie było łatwo, tradycją jest, że w dniu biegu słońce grzeje ze zdwojoną siłą - bez względu na to czy impreza jest w końcówce sierpnia - jak teraz, czy na początku miesiąca jak to było w przeszłości. Tym razem od rana niebo zasnute było chmurami i zanosiło się na to, że pierwszy raz odkąd tu biegam nie będzie skwaru. Byłam wręcz przekonana, że zleje nas deszcz. Tradycja jest jednak tradycją i chyba tak już zostanie - zanim odebraliśmy nasze pakiety startowe niebo się rozpogodziło i jakgdyby nigdy nic zaświeciło słońce i grzało przez cały bieg nieprzerwanie. Nie było więc ekstremalnie ale gorąco mimo wszytsko.
Jeśli mowa o pakietach startowych kosztowały nas 35 zł - to jedna z niższych opłat startowych - a zawartość ... zwłaszcza podobały mi się ufundowane przez Tauron ręczniki. Oprócz nich każdy biegacz otrzymał bon na posiłek, plastry z logo PZU Zdrowie i koszulki techniczne bardzo ładne - które jednak były moim największym rozczarowaniem. Zupełnie nie pojmuję po co w zgłoszeniach pada pytanie o rozmiar koszulki skoro potem i tak każdemy dają jak leci?! Większości przypada XL. Niby przy zapłacie przed jakąś datą organizator gwarantuje koszulkę a faktycznie wygląda to tak, że dostałam XL więc równie dobrze mogłabym jej nie dostać. Nawet na męża i tatę jest za duża! No chyba, że wejdą w nią razem. Jak wielu jest biegaczy w rozmiarach XL? Szanowni organizatorzy czy te koszulki mają nam się przydać czy może dajecie nam je w takich rozmiarach ku przestrodze? To może lepiej (jeśli już nie według indywidualnych zgłoszeń) kupujcie więcej S na zachęte i M jako rozmiar bardziej rozpowszechniony w biegowej gawiedzi?! Niby to tylko koszulka, mam na pęczki podobnych, ale nie ukrywam, że byłam mocno zawiedziona. Wydaje mi się, że jednak nie tylko po to się je rozdaje by móc powiedzieć, że były obecne w pakiecie ale żeby służyły komuś i czemuś...
Medale jak zawsze ładne i niekonwencjonalne - z wpisaną 20 - upamiętniające jubileuszową edycję biegu.
W sumie na mecie sklasyfikowano 832 zawodników. Zwycięzca znowu z Kenii - dopadł mety po czasie 00:46:03. Rekord trasy wynoszący 41 minut nie został pobity mimo sprzyjającyh warunków. Swoją drogą to niepojęte, że można przebiec 15 km w 41 minut! Także wśród 150 startujących kobiet tryumfowała Kenijka, Polka była dopiero siódma, ja w tych wyliczankach całkiem wysoko - jako 32.
Stefan, współbiegacz 0:14, 5 września 2015
Kiedy można rzec, że naprawdę nie ma się czasu? Gdy brak go nawet na czytanie literatury pięknej. I myślę tu zwłaszcza o tej "pięknej" nie tylko z nazwy. Czyli o Twoim, Aniu, blogu.
Lecz całkiem pozbawić się owej karmy dla duszy (nie bójmy się tego określenia) przecie nie mogę. Więc z opóźnieniem, bo z opóźnieniem, ale doczytuję i poczytuję sobie za zaszczyt, że mogę w ten sposób być względnie na bieżąco z Waszymi biegowymi dokonaniami.
Gratuluję serdecznie i chylę czoła przed wszystkimi podanymi wynikami, podziwiam jak zawsze Twą lekkość w stawianiu liter i grację w stawianiu kroków, zachwycam się barwnością stylu, świetnym opisem tła, doskonałym wyważeniem akcentów. Tak w bieganiu, proszę Państwa, jak i w pisaniu - Ania pozostaje perfekcjonistką; tudzież Ideałem, do którego wszyscy winni dążyć.
No i szalenie żałuję, że ostatnio nasze biegowe ścieżki w ogóle się jakoś nie chcą przeciąć. Owszem, chciałem wystartować w Jaworznie, ale los rzucił mnie gdzieś indziej. Kiedy więc Ty pędziłaś w Szarlejce, ja zaliczałem Pierwszy Półmaraton w Rudzie Śląskiej, a gdy Ty wbiegałaś na Szczakową, ja próbowałem sił w Pierwszym Półmaratonie Raciborskim (same pierwsze :)
Ale przecież zawsze pozostaje nadzieja, ain't it?
Z nią pozostając, pozdrawiam Cię serdecznie i mocno ściskam prawicę Mirka
Karma 7:02, 7 września 2015
Witaj dawno nie widziany Współbiegaczu!Mijamy się ciągle ale ma to swoje plusy - wszak wspólnie zaliczyliśmy większość imprez biegowych w całej Polsce. Czyż nie? Nie dziwi mnie pierwszeństwo pierwszych biegów bo i ja chętnie je sprawdzam, o ile jest okazja. Zarówno w Rudzie jak i Raciborzu była też jedna z moich biegających koleżanek i nie chwaliła... Moje doświadczenie z początkującymi imprezami jest nieduże ale i dobre - Tychy, Bytom, Wrocław - spisują się bardzo dobrze. Widzę za to że czasami nawet po 25 latach są wpadki... Zaangażowanie i motywacja organizatorów tez bywają różne i w tym pewnie sedno. A jak Twoja ocena tych ostatnich pierwszych? Pozdrawiam serdecznie, także w imieniu męża :)
OdpowiedzStefan, współbiegacz 0:18, 21 września 2015
Wybacz, Aniu, brak odpowiedzi na Twoje pytanie, lecz jakieś-tam usprawiedliwienie mam.
Ale najpierw odpowiedź. Mnie oba "pierwsze" biegi podobały się. Pierwszy z pierwszych czyli Półmaraton Rudzki firmował swoim nazwiskiem i organizował na bazie swoich doświadczeń Pan August Jakubik. Stąd niczego nie brakowało, a jedynym mankamentem była trasa poprowadzona po średnio ciekawej okolicy. Takie tereny przemysłowe; no chyba że cała Ruda tak wygląda. Ale raczej nie, bo przez centrum na pewno nie biegliśmy. Ponadto start był o 21:00, więc trudno było uniknąć porównań z Rybnikiem, a Księżycowy jest dla mnie kultowy, stąd Rudzki z definicji musiał wypaść gorzej.
Natomiast Raciborski był dopracowany pod każdym względem. Aż dziw, że tak im się udało w debiucie. Pamiętali o wszystkim i na wszystko reagowali (vide: dodatkowe punkty z wodą z powodu 34 stopniowego upału). Racibórz więc polecam bez wahania. Rudę - też, choć może nie miłośnikom pięknych krajobrazów.
A usprawiedliwienie mojego milczenia? Ostatnio mniej myślałem o "pierwszych", a więcej o "trzydziestym trzecim". Czyli o czym?...
No to się pochwalę, a co! W poprzednią niedzielę ukończyłem 33. Maraton Wrocławski, a to oznacza, że tym samym zdobyłem Koronę Maratonów, przebiegając pięć głównych maratonów polskich. No i udał mi się też drugi plan: każdy z tych pięciu zmieściłem w czasie poniżej 4 godzin. 3:57, 3:58, 3:51, 3:58, 3:59
Jak widać, mało brakowało a magiczny Wrocław rozbiłby moją misterną układankę. No ale jednak poszczęściło się.
Pozdrawiam Was serdecznie
KARMA 9:31, 12 października 2015
Gratuluję wyczynu (jakże wspaniałego) i cieszę się ogromnie :) Podziwiam Twój biegowy rozwój, to w jak krótkim czasie doszedłeś do tak godnej pozazdroszczenia formy i świetnych czasów... jesteś uosobieniem tezy, że chcieć to móc a trening czyni mistrza :) Trudno uwierzyć, że były biegi gdy mogłam jeszcze dotrzymać Ci kroku :) Ja w tym roku też zamarzyłam o koronie ale póki co skupiłam się na półmaratonach. Teraz znów na jakiś czas odwieszam buty na kołek i oddaję priorytet czemuś ważniejszemu. Na biegowe ścieżki wracam za rok :)
Odpowiedz