Zimny i deszczowy ale zakończony sukcesem bieg w Żorach wskazuje, że jednak gorsza pogoda sprzyja lepszym wynikom. Nie taką najłatwiejszą trasę zdołałam dziś przebiec w świetnym jak na mnie czasie. Jak co roku do pokonania były dwie pętle mające swój start i finisz przy Hali Sportowo - Widowiskowej przy ul. Folwareckiej 10. Nie trudno tu trafić i na godzinę przed startem można jeszcze zaparkować. Trasa faluje, delikatnie wznosi się i opada, zbiega do Rynku, po czym delikatnie się wznosi przy Urzędzie Miasta. Trzeci i czwarty kilometr wiodą przez dzielnicę domów jednorodzinnych i tu wielkie brawa dla grupy wspaniałych kibiców, czy raczej kibicek, które z uśmiechami, bębnami, tamburynami i śpiewem na ustach zagrzewały biegaczy do walki. Są tu co roku i kibicują naprawdę na medal. Trudność zaczyna się kawałek dalej - to konieczność wdrapania się dwukrotnie na dość spory podbieg w okolicach 5 i 9 km. W moim wykonaniu ten odcinek został okraszony żenującym sapaniem, niemniej pokonałam go bez większego ubytku czasu.
Drugie okrążenie mija szybko - w głowie to już powrót. A to jak z wyjazdem. Powrót zawsze zdaje się szybszy niż wyjazd. Po 6 km mam ochotę odpuścić i zwolnić ale choć w myślach się z tym godzę tempo nie spada. Drugi podbieg trochę daje w kość ale ratuje świadomość, że to już dziewiąty kilometr. A dziewiąty to w zasadzie już prawie dziesiąty. Tym sposobem docieram do mety z czasem 00:48:11. Po biegu pałaszujemy bogracz ze świeżą bułą a dla chętnych są jeszcze pieczone kiełbachy. Odpuszczamy losowanie i udekorowani medalami zadowoleni wracamy do domu.