Metafizyczna - tak jednym słowem określiłabym tą imprezę. Bo czy nie trzeba magii by zjednoczyć w tej samej minucie ludzi na 6 kontynentach!? W niedzielę 3 maja, punktualnie o 11:00 UTC (13:00 czasu polskiego) wystartował Wings for Life World Run 2015 - w 35 lokalizacjach na całym świecie – od Kalifornii po Japonię. My biegliśmy w pełnym popołuniowym słońcu, niektórzy o świcie, niektórzy prawie w środku nocy. Cały świat razem.
Polskę reprezentował Poznań, gdzie zjechało się prawie 3.000 biegaczy z całego kraju - aż dwukrotnie więcej niż w pierwszej edycjii - aby zgodnie z ideą biegu pobiec dla tych, którzy nie mogą. Na samą myśl o tak wielkim wydarzeniu przechodzą dreszcze, nie wiem czy na Was to działa, ale wyobraźcie sobie tylko jak wielka to operacja - technicznie, logistycznie, medialnie- jednak trudno to sobie wyobrazić. Nawet teraz gdy jest już po wszystkim. A jednak. To się dzieje naprawdę. Jest możliwe i udaje się. Wiem byłam tam :)
Wszystko dla wielkiej idei, zupełnie charytatywnie - 100% opłat wpisowych przeznaczone jest na rzecz międzynarodowej organizacji Wings for Life w celu sfinansowania badań nad rdzeniem kręgowym, których głównym celem jest znalezienie metody leczenia przerwanego rdzenia kręgowego. Koszty administracyjne imprezy pokrywa Red Bull. I wiecie co? Red Bull naprawdę dodaje skrzydeł!
Co jeszcze stanowi o niezwykłości tego biegu? Wings for Life to jedyny wyścig, w którym nie zawodnicy dążą do mety, ale to meta podąża za biegaczami. Jak? Dystans do pokonania wyznacza samochód pościgowy, który wyrusza 30 minut po biegaczach... kogo dogoni, ten kończy bieg. Odmiennie niż zwykle chodzi o to, by biec jak najdłużej :) Mistrzowie pokonują ponad 75 km.
Warunki były trudne, słońce mocno dawało o sobie znać i upał doskwierał już od pierwszych kilometrów. Na szczęście trasa była dobrze przygotowana, nie brakowało wody, bananów i.... uśmiechów na trasie. Na 19 km piątkę przybijał Adam Małysz, który rok wcześniej tu właśnie osiągnął swoją metę a w tym roku rozgrzeszony chorobą nie wystartował. Nie zabrakło też Jurka Skarżyńskiego i Beaty Sadowskiej, którzy z uśmiechem prowadzili swoje drużyny i zagrzewali do walki jeszcze przed startem.
Uciekaliśmy ile mogliśmy, spokojnie ale w tempie... Samochód pościgowy dosięgnął nas między 19 a 23 km, obstawiałam 20 a ostatecznie z naszej trójki to właśnie ja pobiegłam najdłużej co poczytuję sobie za duży SUKCES! Słońce paliło tak mocno, że po zdjęciu koszulki nadal wyglądam jakbym miała ją na sobie :) Witaj lato.