Jak co weekend w niedzielę pojechaliśmy na bieg - tym razem całkiem niedaleko bo do Żor. Jednocześnie zakończył się 2 tydzień założonego przez nas planu 24-tygodniowego i z radością stwierdzam, że normę co prawda z modyfikacją małą ale wybiegaliśmy. W Żorach pogoda dopisała - nie tylko nie było zimno, ale nawet pojawiło się słoneczko i dosyć mocno przygrzało! Nie byłam na to przygotowana - ciągle jeszcze pamiętałam jak zmarzłam na III edycji tego biegu i wczoraj miałam na sobie zimowe już legginsy i długi rękaw. Biegłam jak Lokomotywa z wiersza Tuwima " Buch - jak gorąco! Uch - jak gorąco!" ....trzeci, czwarty, piąty kilometr... "Puff - jak gorąco! Uff - jak gorąco!" ...szósty kilometr, siódmy... "Już ledwo sapie, już ledwo zipie..." ...na siódmym nie wytrzymałam i się widowiskowo rozebrałam :) a co mi tam! Trasę dość dobrze pamiętałam - jest atestowana i nie zmienia się - połowa mniej więcej jest z górki, połowa pod górkę. Jedno tylko bardziej strome przewyższenie mnie zmyliło - w mojej pamięci miało jakieś maksymalnie 60 metrów długości a w rzeczywistości chyba z 200.
Bieg na 10 km ukończyło 413 biegaczy w tym sporo, bo aż 62 kobiety. Pierwszy zawodnik stanął na mecie z czasem 00:32:52, podczas gdy ostatni, a raczej ostatnia zawodniczka przebiegła ten dystans w 01:16:19. Ja miałam wynik 00:50:19 i byłam dwunasta na 29 dziewczyn w mojej kategorii wiekowej. O zaawansowanym poziomie niech świadczy fakt, że dziesiątka przede mną miała czasy poniżej 50 minut. Cztery najszybsze kobiety w klasyfikacji ogólnej miały mniej niż 40 minut, mężczyżni do 10 miejsca mniej niż 35 minut.
Organizacyjnie w porządku, biuro w hali MOSiR-u, zamiast depozytu szafki zamykane na kluczyk. Minus za brak wody na mecie. Plus za sprawne ogłoszenie wyników i rozlosowanie nagród.