Kto był wczoraj w Katowicach i okolicach wie, że wyczynem było nie tyle bieganie co już samo wyjście z domu. Powiedzenie, że pogoda była pod psem mogłoby pozostawić jakiś margines do interpretacji i dysput z cyklu "co kto lubi", zaś prawda jest tylko jedna - pogoda była podła. Lało jak z cebra a temperatura powietrza nie przekroczyla 10 stopni. Przy pierwszych siedmiu kilometrach biegacze przeskakiwali formujące się na trasie kałuże łudząc się jeszcze, że może uda się nie przemoczyć stóp, na drugim okrążeniu w niektórych miejscach potoki wody były już tak duże, że chcąc nie chcąc nie było możliwości ich ominięcia, po 14 km miałam wrażenie, że nie tylko mi jest już wszystko jedno. Muszę jednak przyznać, że po zakończonym niedawno sezonie letnim i upałach doceniłam zaletę biegania w "nie-upale". Nawet ten deszcz, choć wzrygałam się na samą myśl, że muszę na niego wyjść nie był tak dokuczliwy podczas biegu - no i przynajmniej pić się nie chciało :) Gorsze było przejmujące zimno, przez które ręce dosłownie drętwiały i martwiały. Pierwszy raz w czasie biegu czułam coś takiego. Kondycyjnie biegło się jednak świetnie. Czy to już myśl o maratonie, czy kwestia ciągu, w który wpadliśmy (to już trzeci nasz półmaraton w ciągu miesiąca) sprawiły, że bez wielkiego zmęczenia osiągnęłam kolejny dobry jak na mnie wynik: 01:49:57, znajdując się tym samym na 7 miejscu w mojej kategorii i 23 wśród kobiet w ogóle. Na 133 startujące babeczki oceniam, że to całkiem nieźle. Miałam dobrą motywację. Ostatnio we wskazówkach treningowych (www.bieganie.pl) wyczytałam:"To ma być bieg, którym wszystkim wkoło pokazujesz jak pięknie biegniesz – wyprostowana sylwetka, ręce pracują, wszyscy wkoło muszą Ci zazdrościć, że biegniesz tak szybko i na takim luzie. LUZ.(...) Wizualizuj sobie siebie jako lamparta. :) " To też właśnie sobie wizualizowałam :) W klasyfikacji OPEN byłam w pierwszej połowie z 1039 zawodników. Pierwszy zawodnik zakończył bieg po 01:08:26 ustanawiając aż 5 minutową przewagę w stosunku do drugiego.
Ogólnie rzecz ujmując jestem zadowolona. Do organizatorów mam zastrzeżenia. Rok temu też miałam.
Przeszło mi przez myśl, że im bardziej udoskonala się zaplecze informatyczne biegu tym bardziej zapomina się o samych biegaczach. No bo co z tego, że ktoś gdzieś w zaciszu domu może online przy komputerze śledzić jak biegnę, podczas gdy ja sama na swój wynik muszę czekać i czekać.... zmoknięta i zmarznięta? Wywieszono co prawda dwie kartki z wynikami do godziny trzydzieści, ale resztę chyba uznano za nieistotne tło bo wyników nie wywieszono nawet wtedym gdy rozpoczęła się już ceremonia nagradzania.
Mirek nie znalazł się na liście startowej bo ktoś nie zauważył, że w opisie przelewu są dwa nazwiska, kolejka do depozytu wiła się jeszcze na 2 minuty przed startem a po biegu niestety poza żurkiem nie było nawet ciepłej herbaty. Organizatorzy chyba nie słuchali prognozy pogody...
Greenhorn Runner 11:45, 8 października 2012
Mądrzy ludzie powiadają, by cenić sobie doświadczenia, które wcześniej się zdobyło. No i proszę ! Nie posłuchałem !
Tym razem nie "doczepiłem" się ani do Pani, ani do Pana Mirka.
Efekt ? Czas gorszy o całe cztery minuty od tego, który udało mi się wypracować w Tychach.
Jak to powiada klasyk : "Ja wiedziałem, że tak będzie". Skoro wiedziałeś, to dlaczego nie wypatrywałeś numeru 497 albo 1389 ? Sam sobie jesteś winien, Grzegorzu Dyndało ! I nie zwalaj wszystkiego na kałuże ! Pani Ania biegła po tej samej wodzie (biegnąca po falach ?) ... i co ? I przeszła ją jak gepard !
Serdecznie gratuluję Pani kolejnego doskonałego rezultatu !
Greenhorn Runner aka Współbiegacz-Podczepiacz
PS.
Ach, i oczywiście nie posiadam się z (życzliwej !) zazdrości względem Państwa marcowego pomysłu. Zwłaszcza, że w Rzymie - jako takim - zakochany jestem po sam czubek uszu. Finiszować po via dei Fori Imperiali, mój Boże !
Już teraz trzymam za Państwa kciuki zaciśnięte tak, że aż bieleją.
KARMA 9:35, 10 października 2012
I tak sobie biegamy - ja za Tobą, Ty za mną, dziś Ty mnie gonisz, jutro ja Ciebie...
Odpowiem za Napoleonem: “Warunki? Jakie warunki? Warunki to ja!". Pozdrawiam bardzo.
Greenhorn Runner 12:21, 10 października 2012
Warunki istotnie były rewelacyjne. Nie w takim sensie, żebym jawić się zamierzał tutaj jako zakamuflowany masochista, wszelako ów deszcz i chłód - właśnie dlatego, że było ciut trudniej - nadawały cały koloryt i smak temu biegowi. Jak to o tego rodzaju stanach mawiał Jack London : było to istne "niedźwiedzie mięso".
Co zaś tyczy uprzejmego "raz ja za Tobą, raz Ty za mną", w tym właśnie sęk, że ja ZAWSZE z tyłu :(
No ale w sumie lepiej chyba wybrać wzorce niedościgłe i za nimi podążać (mimo, że one na horyzoncie !) niż cieszyć się z tego tylko, że przegoniło się innego, podobnego sobie człapaka.
Miłego dnia, tygodnia i samych dobrych treningów !
Do zobaczenia w zupełnie innym miejscu, o zupełnie innej porze, choć może w tych samych butach ;)
I pozostaję oczywiście z niezmiennym podziwem ...
KARMA 13:32, 10 października 2012
Do zobaczenia! Dziękuję :)
Odpowiedz