PÓŁMARATON BIAŁYSTOK 2015 - buty nóweczka i nówka życióweczka!

2015-05-19 23:03:00, komentarzy: 1

Niemożliwe stało się możliwe! Myślałam, że wynik w granicach 1:45 jest poza moim zasięgiem a tu proszę 01:43:09! Co więcej - plan na ten dzień był zupełnie inny...

 

 

Skąd w ogóle taki pomysł żeby startować akurat w Białymstoku, jakby nie liczyć 500 km od Katowic?! Pomysł przyszedł z Warszawy -  odbierałam pakiety startowe na PZU Półmaraton Warszawski, pokręciłam się po EXPO i z właściwą sobie ciekawością zaglądałam w każdy kąt i każdą wystawioną na EXPO budę.... tu żelik, tu batonik, hihi haha, pooglądałam biegowe buty, biegowe staniki i biegowe wszystko co tam mieli.. i tak trafiłam do stoiska promującego Półmaraton Białystok. A do Białegostoku mam sentyment! Wszak moja babiczka pochodzi nie z Chrzanowa a z Podlasia właśnie. Będzie okazja żeby ją odwiedzić. Postałam, poklachałam, pochwaliłam dziewczyny za świetną promocję i przekupiona Panem Miśkiem na pożegnanie obiecałam rozważyć start w imprezie na drugim końcu kraju...

Pomysł by jechać 500 km żeby przebiec te 21 i wracać od razu spowrotem daleki jest od rozsądnego a w połączeniu z faktem, że już było wiadomo, że tydzień później biegamy kolejny półmaraton w Wenecji wydawał się być pomysłem szalonym... ....ale czy to znaczy, że złym?

 

 

 W piątek po pracy po całym tygodniu padaliśmy na twarz a ciągle jeszcze coś było do zrobienia. Ostatecznie więc w auto wsiedliśmy półprzytomni o 2 nad ranem i z trzema przerwami na kawy, redbulle  i sikanie wskutek ich moczopędnego działania koło 8 rano w sobotę dotarliśmy do dziadków na wieś. Pogoda dopisała i dzień spędziliśmy na regeneracji i relaksie. Jutro o 8 musimy znowu wyjechać, żeby przed 9 zdążyć odebrać pakiety startowe. Głupio byłoby nie zdążyć.

 

 

U dziadzia za stodołą!

 

 

 

 

 

 

Ten półmaraton miał być przygotowaniem przed biegiem w Wenecji, gdzie zamarzyłam sobie zrobić życiówkę w tak pięknych okolicznościach.  Chciałam go przebiec ot tak, aby przebiec jako ostatnie długie wybieganie przed czekającym mnie sprawdzianem. Dodatkowo bieg miał być też sprawdzianem dla moich nowych butów.  Po kilku latach biegania w Asicsach nieufnie podchodzę do innych marek ale cóż... jestem kobietą i ...wygląd się liczy ;p Kierując się tym prostym kluczem postawiłam tym razem na zakupione w outlecie szaro - różowo - seledynowe lekkie buty treningowe firmy New Balance W790GP32. O o  takie właśnie

 

 

Zgodnie z opisem producenta buty przeznaczone są dla biegaczek ze stopą neutralną lub supinującą,  idealne do biegania na twardych nawierzchniach, zapewniające dobrą amortyzację mimo niewielkiej wagi, bezszwowe, a włożone na stopę (moja dość szeroka) po prostu wygodne. Po pierwszych 5 km, które w środę przebiegłam dla sprawdzenia czy w ogóle da się w tym biegać nie byłam rozczarowana a wręcz zdumiała mnie miękkość pod piętą. Ostatecznym sprawdzianem miało być niedzielne 21 km.

 

 

 

 

Na pięknie usytuowany start - przed Pałacem Branickich nazywanym Perłą Podlasia - dotarliśmy przed czasem (niespotykane). Udało się (choć z przygodami) zaparkować (pozdrowienia dla pana ochroniarza z PZU co gdyby mógł to by mnie zastrzelił) i  odebrać pakiety starowe. Koszulka jest, numer nadany, 20 minut do startu...a tu jak nie lunie!   Nic tylko uciekać a nie szykować sie do dwugodzinnego biegu! Mając na uwadze planowany wyjazd nie możemy się teraz  zaziębić.... z drugiej strony skorośmy już tu przyjechali. Szczelnie zawinięci w folię stanęliśmy z ponad 1000 osób na starcie i wtedy zdarzył się cud! Deszcz przestał padać. Ustawliśmy się w pobliżu pacemakera z balonikiem 1:45 i plan był taki by trzymać sie go tak długo jak damy radę. Wtedy zdarzył sie drugi cud - mijały kilometry a ja dawałam radę i nie męczyłam się bardziej niż zwykle. Biegło mi się bardzo dobrze w efekcie czego niepostrzeżenie (bo w towarzystwie) wysunęłam się o jakieś  3 kroki przed grupę z balonikiem i potem jeszcze udało  nam się ten dystans nieco powiększyć. No ale to był harpagan!!! Gdzie mi tam do takich biegaczy...  On - mobilizował mnie bez cienia zmęczenia, ja - Mała Mi - ledwie się go trzymałam starając dotrzymać mu kroku.  Nie miałam niestety żeli energetycznych jedynie kilka suszonych moreli w kieszonce, którymi się wspomagałam. Przypomniałam sobie o nich około 7 km. Do końca biegu przeżulam trzy :) Nie odpuszczałam ile mogłam... aż w końcu zostałam przy punkcie z wodą. Dzięki ci bezimienny biegaczu z Warszawy :)


Na ostatnich kilometrach też nie zostałam sama. Wsparł mnie Krzysiek z klubu Pędziwiatr z Białegostoku. Dziękuję. W momencie gdy wydyszałam słowa, że "Ja już się skończyłam" on spojrzał na mnie powiedział:"A ja myślałem, że dopiero się zaczynasz". Ja na to: "Słucham?!" On: "Myślałem, że dopiero się zaczynasz - przyspieszasz!" Chwilkę krótką porozmawialiśmy i ten dialog uświadomił mi, że jednak mam jeszcze siłę i, że to zmęczenie jest tylko w mojej głowie. Kiedy na podbiegu chciałam odpuścić dorzucił: "Życiówka sama się nie zrobi" a mijający mnie starszy dużo ode mnie biegacz doradził, żebym pod górę wspomogła się ruchem rąk. I to są te momenty, które lubię w biegach szczególnie. Te chwile, kiedy ludzie bezinteresownie sobie pomagają. Na nawrotce jeszcze mój bezimienny towarzysz z Warszawy pomachał mi na zagrzanie. 


Udało się! Czas na mecie przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, ludzie pozytywnie nakręcili, organizatorzy nie zawiedli i to wszystko w połączeniu ze sprzyjającą aurą spowodowało, że nie odczułam nawet tak wielkiego zmęczenia. Nogi nie bolały, kolka nie doskwierała, nie było zbyt gorąco ani zbyt zimno. Ciało ludzkie jest jednak tajemnicą.


No a buty? Sprawdziły się bez zastrzeżeń a nawet więcej - pierwszy raz nie obtarłam ani jednego palca.

 

 

 Po biegu nie było przepychanek, tłoku ani kolejek. Medale wydawano bardzo sprawnie, do tego schłodzone napoje a i na poczęstunek nie trzeba było czekać. Było regionalnie - kwas chlebowy, babka ziemniaczana, pomarańcze, podobno jakaś zupa, ale w euforii wyniku nie chciało mi się jeść nawet.

 

Mąż dotarł na metę 7 minut po mnie. Niezadowolony  z wyniku ale trzeba mu wybaczyć. Przed podróżą zafundowaliśmy sobie jeszcze porządny regeneracyjny posiłek - węglowodany!  Za chwilę znowu kolejne 6 godzin spędzimy w samochodzie.

 

 

 

No i najlepszy napój energetyczny  - zielona herbata! Na zdrowie!

 

 

Kategorie wpisu: półmaraton
« powrót

Dodaj nowy komentarz

  • Stefan, współbiegacz 22:16, 27 maja 2015

    Gratuluję i podziwiam.
    Jeszcze nie zdążyła mnie zeżreć zazdrość po Waszym starcie w "Wings For Life World Run", a tu, proszę!, Półmaraton Białostocki.
    I to z takimi wynikami!
    A relacja, jak zazwyczaj, mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy, rzeczowa, a przecież pełna cudownych dygresji.
    Dziękuję w imieniu całego Waszego Fan-Clubu.

    Odpowiedz

Wyszukiwarka

Ateny, 42 km - maraton ukończony!!!

Półmaraton wokół Jeziora Żywieckiego

Półmaraton Wrocławski, jeszcze przed startem