Pierwsze oficjalne 10 km popełnione 5 tygodni po urodzeniu Helenki. Dramat.
Trasa inna niż pamiętałam z poprzednich edycji, subiektywnie trudna z wieloma podbiegami, które zdawały się nie mieć końca. Henio początkowo czuwał nawołując, że on chce biec na nóżkach nie w wózku, w końcu padł i przespał całą trasę aż do hopki na samej mecie.
Gdzieś pośrodku trasy żenująca sytuacja - okazuje się, że i na biegach zdarzają się pseudokibice. Para z wuwuzelą. Mirek biegnie przodem dając znaki, że dziecko śpi i prosząc by nie trąbili. Pan z uśmiechem stwierdza, że to jedyna trąbka na wsi i sorry taki mamy klimat - po czym trąbi ile można wprost w kierunku wózka. Na szczęście Henio nie takie hałasy przesypiał. Podobnie sytuacja się ma na powrocie. Kawałek dalej dobiegamy do innego biegacza z wózkiem, który jeszcze przed paroma minutami był hen przed nami a teraz stoi na poboczu i próbuje uspokoić latorośl. Pytam czy w porządku i dowiaduje się, że małego obudziła trąba, która poszła w ruch mimo, że prosił by jej nie używać. Szkoda gadać Panie i Panowie, szkoda gadać...