O deszczu, gofrach i poszukiwaniu wrocławskich krasnali czyli jak zrobiłam życiówkę w półmaratonie - 2. Nocny Półmaraton we Wrocławiu

2014-06-15 21:58:00, komentarzy: 0

Perfekcyjny - tak jednym słowem opisałabym półmaraton, który odbył się we Wrocławiu 14 czerwca 2014 r. Idealne przygotowanie trasy, optymalne warunki pogodowe, fantastyczna atmosfera - wprost wymarzone tło do bicia życiówki. Długo po zapisaniu się na imprezę doszły mnie z biegowego świata słuchy, że w minionym roku planowane wydarzenie skończyło się porażką i blamażem władz miasta.  Pierwszy półmaraton formalnie został zablokowany i nie miał się odbyć, a biegaczy - niewiarygodne! - próbowano odesłać do domów. Trasy nie zamknięto, ludzie i tak pobiegli. Nie obeszło się bez żalu i słów krytyki. Nie było mnie tam wtedy, byłam teraz. I to był strzał w 10! ...a raczej w 21 bo tyle (dla niewtajemniczonych) liczy trasa półmaratonu :)  Razem z innymi - ponad 5200 - biegaczami podziwialiśmy Wrocław w wieczornej odsłonie. Było warto! I to jak!

 

To, co mnie zaskoczyło najbardziej i stanowiło w moim odczuciu największą wartość imprezy to atmosfera - nie różniąca się prawie niczym od tej jaką znam z maratonów. Otoczka medialna i pietyzm szczegółów - wydzielone strefy startowe, obecność pacemakerów, bardzo dobrze zorganizowane punkty odżywcze, możliwość śledzenia biegu online - to wszystko dawało poczucie, że bierzemy udział w czymś wielkim.

 

Do Wrocławia wybraliśmy się jeszcze przed południem dając sobie czas na spacer po rynku i kontemplację miasta. Zaczęliśmy jednak od odbioru pakietów startowych. Mimo, że bieg odbywał się o 21 wieczorem, już w południe wszystko było gotowe, start przygotowany, dojazd na parkingi pooznaczany. Na ulicach pojawiła się informacja o wieczornych utrudnieniach w ruchu i zamnięciu mostu.

 

Start. Na razie jeszcze tu pusto, wieczorem wszystko się zmieni.

 

Mimo, iż do biegu było ponad 5200 chętnych w kolejce po pakiet nie spędziłam ani jednej zbędnej minuty. W przeddzień dostaliśy smsy z przypomnieniem i nadanym numerem.

 

 

Pakiety startowe odebrane. W nich koszulki z logo polmaratonu - damskie i męskie, gąbki, latarki, woda i izotonik, chrupki kukurydziane, długopis, broszury, gratisowa godzina do aquaparku. Na bogato. Zaopatrzeni idziemy w miasto!

 

 

Numer mam imienny, właściwie z imieniem i nazwiskiem. Całkiem zapomniałam, że dodatkowo zamówiłam napis "Jestem lampartem! " Może śmieszne ale te słowa były moją motywacją na pierwszym maratonie.

 

Mieliśmy dużo czasu więc chcieliśmy zjeść jakiś makaron na wspaniałym wrocławskim rynku. Niestety w krótkim czasie pogoda się zmieniła, zaczął wiać wiatr i spadł ciężki i obfity deszcz. Zamiast na rynek pojechaliśmy więc do galerii handlowej i tam przyszło nam się posilić. Nie o tym marzyliśmy ale wiadomo - jak się nie ma co się lubi... Tak czy owak najadłam się porządnie. Aż nazbyt! Akurat udało nam się szczęśliwie zjeść kiedy pogoda znowu fiknęła koziołka i już znów stało się pięknie i  słonecznie jak gdyby ostatnia godzina była tylko złą marą. Uradowani, że nie wszystko stracone obraliśmy za cel starówkę by tam poprawić obiad kawą i deserem.

 

 

Gofry - ku mojej zgubie- były przepyszne i tylko biegać jakoś mi się odechciało. Bieganie wieczorne ma jednak wady...

 

Kto odwiedził choć raz Wrocław słyszał pewnie o krasnalach. Nie wiem szczerze mówiąc jak powstała ich historia i związek ze stolicą Dolnego Śląska ale brak tej wiedzy nie przeszkadza wcale w ich odnajdywaniu i radości z ich spotkania. Szukaliśmy uważnie i nawet sporo udało nam się spotkać kamiennych skrzatów. Nie wiem, który z nich przyczynił się potem do szczęśliwego wyniku ale na wszelki wypadek pogłaskałam każdego.

 

 

Atmosfera sobotniego popołudnia opanowała nas w końcu bez reszty i bez wahania zamówiliśmy po dużej kawie w Sturbucksie. Nierodsądnie. Co to mieliśmy jeść przed bieganiem....? Oj na pewno nie to! Gofry i karmelowa kawa - żadna mądra książka tego nie polecam. Tak (nie)przygotowani wróciliśmy na koniec dnia na stadion - miejsce próby. 

W końcu przyszła pora. Drogi juz zawczasu zablokowano więc mimo zapasu czasu na koniec było nerwowo. Policja prawie godzinę przed startem zamknęła przejazd i byliśmy w lesie gdyby nie to, że.... złamaliśmy zakaz i lawirując między słupkami wyminęliśmy blokadę. Adrenalina podskoczyła ale na start dotarliśmy. Jak to z moim mężem.

 

 

Ostatnia rozgrzewka przed wystrzałem startera i zaczęło się przeciskanie do właściwych stref... Powoli zaczęło się też ściemniać.

 

Napalona na bieganie stanęłam między. 1:45 a 1:50 :)

 

Ostatnie pozdrowienia dla widzów i ruszyliśmy.

 

 

Było chłodno, ale nie zimno. Trasa prosta ale nie nudna. Ludzi tłum. Na przedzie, w strefie VIP Kenijczycy, Etiopczycy, najszybsi z szybkich. My ruszyliśmy gdzieś z tyłu ustawieni za balonikiem 1:50. Ku mojemu zdziwieniu aż 3 pacemakerów obstawiało ten czas... Potem zdziwiłam się jeszcze bardziej kiedy każdy z nich biegł zupełnie innym tempem a odległość między nimi wynosiła na oko około 1 km. Niezrozumiałe ale zostawmy to. My biegliśmy jak potrafiliśmy. Nogi same nas niosły. Każdy z nas osobno ale większość trasy razem. I wiecie co?! Marzył mi się czas poniżej 1:50 a przekroczyłam metę po 1:45:14 jako 21 w swojej kategorii wiekowej i 1551 w open. Może nie brzmi jak sukces ale jest nim. Oooj jest! :)

Kategorie wpisu: półmaraton
« powrót

Dodaj nowy komentarz

Wyszukiwarka

Ateny, 42 km - maraton ukończony!!!

Półmaraton wokół Jeziora Żywieckiego

Półmaraton Wrocławski, jeszcze przed startem