Wstyd się nawet przyznać ale właśnie mija miesiąc od ostatniego biegu. Niestety z każdym kolejnym dniem coraz trudniej się zebrać w sobie... bo choćby nawet i chęci były to jednak kondycja uśpiona snem zimowym. Kilkakrotnie pojawił się zapał...już... już było blisko... ale a to zapisy się skończyły, a to limit wyczerpał. W weekend nadrobiliśmy nieco aktywności - dla odmiany na nartach (trudno w to uwierzyć ale w Białce JEST zima!) i napędzeni jeszcze tym spontanicznym wyskokiem wyszliśmy w końcu pobiegać. Piszczele jeszcze mnie bolały od butów narciarskich, nogi zapomniały jak to jest biegać i ważą teraz jakieś sto kilo każda - organizm przeżył ciężki szok.
Biegnę i biegnę...
- Nie mogę już - mówię do męża.
- A ile już biegniemy?
(Spojrzenie na zegarek)
- Dwie i pół minuty...
- ...
W żadnym razie nie może tak być. Mocy przybywaj!
Zapisaliśmy się na Półmaraton Żywiecki.
Stefan, współbiegacz 14:02, 26 lutego 2014
Nie masz pojęcia, Aniu, jak bardzo się cieszę!
Byłem pełen obaw czy Twoje blogowe milczenie nie jest wynikiem jakiejś poważniejszej kontuzji. Ale skoro jesteście i biegacie, to wspaniale.
Swoją drogą piszesz o zimowym śnie, a za chwilę okaże się, że znowu trzaśniecie ze trzy maratony. Stąd hasło o spadku formy traktuję jako przejaw klasycznej kobiecej kokieterii. Ech, dziewczyny, wy to umiecie czarować....
A co do "przypływu mocy", pozwól zadedykować sobie piękną myśl Lao-cy, twórcy taoizmu: "He who controls others may be powerful, but he who has mastered himself is mightier still". Ładne, prawda ?
Pozdrawiam Was biegowo