Lizbona mnie urzekła. Oczarowała i uwiodła jak nie zrobiło tego dawno żadne inne miasto. Sam półmaraton jako impreza biegowa mnie nie powalił ale i tak wróciłabym tam bez zastanowienia. Może następnym razem na maraton? :) Dlaczego nie jestem zachwycona biegiem? Bo przesadziłam w swoich oczekiwaniach... spodziewałam się fajerwerków jak podczas maratonu... szału, kibiców, wielu punktów odżywczych i pięknej widokowej trasy... tą niestety zarezerwowano wyłącznie dla maratończyków. Szkoda bo portugalskiej stolicy nie brak widowiskowych miejsc, które można by pokazać. Nic jednak straconego - obejrzeliśmy je później w tempie spacerowym. Na szczęście mieliśmy na to prawie tydzień. W końcu urlop!
Największe obawy związane były oczywiście z lotem i jak zniesie go nasze 4 i pół miesięczne niemowlę. Lecieliśmy wizzairem z Warszawy więc jeszcze trzeba było dojechać do stolicy zatem dla naszego malucha była to spora wyprawa. Muszę przyznać, że momentami było trudno ale ostatecznie nie tak najgorzej. Na starcie zajęliśmy Henia butelką a lądowanie przespał. Wylądowaliśmy w środku nocy i taksówką udaliśmy się do Alfamy, gdzie mieliśmy zarezerwowany apartament.
Wizytę w Lizbonie rozpoczęliśmy w sobotni poranek, gdy już po odespaniu nocnych wojaży wybraliśmy się po nasze pakiety startowe. Zaczęliśmy więc od odwiedzenia wschodniej, najnowszej części miasta - dzielnicy Oriente - współczesnej, nieco surowej w swoich geometrycznych, nowoczesnych formach, przestrzennej. Maratońskie expo i biuro zawodów usytuowano w Parku Narodów, na terenach dawnej międzynarodowej wystawy - Expo '98, zaraz przy kosmicznym budynku Oceanarium i promenadzie nad brzegiem Tagu, z mostem Vasco da Gama w tle i kolejką Teleférico nad głowami. Mówi się, że te tereny, wraz z imponującym dworcem Oriente to jedna z architektonicznych wizytówek Lizbony.
Odebranie pakietów poszło nam sprawnie i bezproblemowo mimo tłumu ludzi i kolejek. Trzeba przyznać, że tu dobrze wszystko pooznaczano i porozdzielano - osobno maraton, osobno półmaraton i minimaraton. Po jednaj stronie wydawano numery, po drugiej koszulki a przechodząc przez expo zebraliśmy kilka gadżetów i cyknęliśmy parę fotek. Naturalnie nabraliśmy ochoty na pozostałe imprezy z rockendrollowej serii.
Sobotę przebimbaliśmy nieśpiesznie w radosnym oczekiwaniu na czekający nas następnego poranka start. I na Marcina, który na ten czas miał pełnić rolę opiekunki :) Ech.. dobrze się mamy z tymi naszymi przyjaciółmi. Najlepiej.
Start półmaratonu zlokalizowano na najdłuższym moście w Europie. Ponte Vasco da Gama, jak po portugalsku nazywa się lizboński most Vasco da Gama ma długość ponad 17 km!!!, uwierzycie? Od wczesnego rana z dworca Oriente na miejsce startu kursowały autobusy przewożące biegaczy, było w nich bardzo zimno tak, że zdążyliśmy skostnieć już w połowie drogi bo podróż trwała około 20 minut - cały most i nawrotka, później jeszcze kilka minut spacerem, tu już łapiemy słońce i w końcu tłum zacieśnia się coraz bardziej - to znak, że zbliżamy się do bramki startowej . Tu niespokojnie i nerwowo. Nieliczne pojedyncze toi-toie, których jest zdecydowanie nie wystarczająco są mocno okupowane i ciasno olblężone. A spróbuj tylko wcisnąć się w kolejkę! Rozwrzeszczana Amerykanka gdyby miała w legginsach pistolet zastrzeliłaby Cię na miejscu! Pif-paf!
Ciekawostką jest, że most otwarto dla ruchu samochodowego dokładnie 29 marca 1998, w piećsetną rocznicę odkrycia drogi morskiej z Europy do Indii. Podobnie jak wspomniane już oceanarium, dworzec czy kolejka linowa powstał on na okoliczność Światowej wystawy Expo.
Biegło się świetnie choć na początkowych kilometrach, jak można się było spodziewać, ciasno. Założenie było żeby zmieścić się w 2 godzinach, zaplanowaliśmy zatem spokojne tempo ok 5:40 min/km. Po kilku km biegu okazało się, że dajemy radę biec znacznie poniżej założenia i nic złego się nie dzieje, co zaowocowało czasem na mecie 01:54:12. Trasa nie była zupełnie płaska jak się spodziewałam i nie była też nazbyt ciekawa. Pierwszy punkt z wodą był dopiero w okolicach 6 km a coś więcej niż woda (izotonik, żel energetyczny, owoce) dużo dalej, zaczęly się dopiero po 14 km. Myślałam już, że się nie doczekam. Doczekałam. Na finiszu jeszcze jedna wada organizatorska. Po prawej stronie pozostawiono szeroki trakt finiszującym maratończykom a po lewej bardzo wąską ścieżkę dla półmaratończyków oddzieloną metalowymi bramkami. Nie było szans na finisz za to bardzo niewiele dzieliło mnie w którejś chwili od wywinięcia spektakularnego orła po tym jak ktoś niechcący podłożył mi nogę. Na szczęście fartem zachowałam równowagę i na metę wbiegłam bez blamażu z dumą i szerokim uśmiechem. Podsumowując - mimo pewnych wad bardzo mi się podobało.
W ciągu tych kilku dni, które mamy do dyspozycji po biegu już wyłącznie na wypoczynek poznajemy pozostałe oblicza Lizbony, wspaniałe pachnące słynnymi ciasteczkami Belem z wieżą Torre de Belem i klasztorem Hieronimitów.
Chiado i Baixa z tasasu widokowego, na który prowadzi winda Santa Justa, czyli Elevador de Santa Justa. W tle pozboawiony wskutek trzęsienia ziemi dachu klasztor Karmelitów.
Alfama z labiryntem krętych uliczek, kilkoma punktami widokowymi i płytkami azulejos zdobiącymi ściany niektórych murów i wielu domów.
Tramwaje przeciskające się przez uliczki tak wąskie, że z okien można by dotknąc murów mijanych domów to znak rozpoznawczy Lizbony. Żółte wagoniki to symbol stolicy, który widzimy w każdym sklepie z pamiątkami, na koszulkach, kubkach, magnesach, a przejażdżka linią 28 to podobno atrakcja, której nie można przepuścić.
Elevador da Bica czyli winda Bica mieści 23 osoby, pokonuje odległość 235 metrów, od 2002 roku Monument Narodowy.
Kawiarnia A Brasileira mieszcząca się w lizbońskiej dzielnicy Chiado, to najsłynniejsza i jedna z najstarszych kawiarnii w centrum Lizbony (istnieje od listopada 1905 roku).
Pałac São Bento - siedziba portugalskiego parlamentu.