Z tygodniowym opóźnieniem zamieszczam relację z biegu w Oleszce. Jak widać na zdjęciach pogoda bardzo dopisała a od zeszłorocznej różniła się niczym zima od lata choć to przecież ta sama pora. Och...dziwny ten nasz klimat.
Nie różnił się natomiast od innych pośpiech z jakim wpadliśmy na start. Tak... tak to już jest z nami - podczas gdy większość biegaczy śpieszy dopiero od startu do mety, my każdorazowo śpieszymy na start. Tym razem spóźniliśmy się jednak na całego - jeszcze w chwilę przed startem jechaliśmy samochodem pod prąd trasą w kierunku linii startu - na nasze szczęście nie została zabezpieczona i tylko dlatego udało nam się dotrzeć w ostatniej chwili. Mirka szczęście. W momencie wystrzału wysiadaliśmy z auta, ja biegłam po pakiety startowe a Mirek się przebierał :) Jedyny plus był taki, że nie zdążyłam się denerwować. Czy znacie to uczucie kiedy przed ważnym egzaminem, spotkaniem, wyjazdem mrowi Was w brzuchu i ogarnia jakiś taki niewsyłowiony niepokój? Ja mam tak przed każdym biegiem. Wiem, wiem - głupie to - ale cóż organizm tak reaguje i już, nic nie poradzisz. Tym razem nie zdążył zauważyć, że zaraz będzie biegł i już się to działo. Taki start z zaskoczenia. Numery zapinaliśmy już w biegu czego efekty można podziwiać poniżej :) Ktoś zauważył?
Pierwsze dwa kilometry poświęciliśmy na wyrównywanie braków, kolejne dwa na odpoczynek i wyrównanie tempa po tym pościgu, a potem... zaczęła się górka :)
Wrażenia pozytywne, towarzystwo miłe, wynik nienajgorszy. Na drugim okrążeniu niestety górka mnie pokonała z powodu czego bardzo mi wstyd. Ale było fajnie!
Medale ładne, na mecie woda, po drodze naprawdę miły doping.
Minus za brak pryszniców, podziękowania za dopuszczenie do biegu mimo gigantycznego spóźnienia.
Czas na mecie 01:25:10.
I tradycyjnie zwiedzanie okołobiegowe. Tym razem Zamek Moszna - jeden z najpiękniejszych zamków w Polsce