3 kopce, 13 km, 2043 biegaczy, jeden bieg - tak najkrócej można scharakteryzować niedzielny Bieg Trzech Kopców w Krakowie. Od Kopca Krakusa poprzez Kopiec Kościuszki i na Kopcu Piłsudskiego kończąc dokładnie przez 01:11:42 mogłam podziwiać Kraków w jego najwyższych odsłonach. Naturalnie w biegu :) Kraków - wiadomo - pięknym miastem jest - podziwiać je należy, zwłaszcza gdy w słoneczny wspaniały dzień można nacieszyć oko Wisłą, Wawelem, panoramą miasta. No ale łatwo nie było, nie czarujmy się - pokonując kolejne podbiegi podziwiałam raczej swoje stopy niż okolice byle tylko nie patrzeć w górę. Patrzenie w górę kategorycznie odbierało wszelkie chęci kontynuowania tego szaleństwa. Pod górę, jak wszyscy zesztą w zasięgu mojego wzroku musiałam maszerować. Bez dwóch zdań trasa jest trudna! Bardzo przyjemnie natomiast było patrzeć w dół już po zakończeniu biegu. Pogoda dopisała, Kraków jak zawsze urzekł a satysfakcja (wraz z bólem w łydkach) została osiągnięta. Bieg Trzech Kopców to także świetna organizacja, depozyt bez kolejek sprawnie przewieziony z miejsca startu na linię mety, autobusy przewożące uczestników, przepiękne medale. Na mecie nie brakło bananów, batonów regeneracyjnych, wody i napojów, dla każdego też był gorący żurek. Generalnie w skali na 10 daję 10 i polecam (bieganie nie żurek)!