Odtajamy po zimie i szykujemy się do nowego sezonu. Jeszcze nie w pełni gotowi ale już pełni chęci i wigoru wyglądamy za kolejnymi biegami sięgając póki co po łatwe i przyjemne, z dala trzymając sie od dystansów dwucyfrowych. Kończący się właśnie weekend nie odstawał od tej teorii i w zasadzie trudno go nazwać aktywnym. 5 km biegu i maraton obiadowy stanowiły dominantę soboty :) Kolejna akcja charytatywna - tym razem pieniążki zebrane z w czasie imprezy mają wspomóc akcję zbierania pieniędzy na przeszczep płuc dla chorego na mukowiscydozę Pawła.
Pogoda dopisała, frekwencja również, forma okazała się lepsza niż się zdawało. Chociaż właściwie powinnam się przyznać, że to nie w wyniku mojej dobrej formy a raczej oddechu Marcina na plechach przebiegłam te 5 km w 23 minuty. Bo przecież ...gdzież tu sens, gdzie logika? Kto to widział żeby po niecałym roku biegać w takim tempie?! I masz babo placek!Skończyło się obijanie. Trzeba uciekać!