29. Wizz Air Budapest Half Marathon

2014-09-16 20:17:52, komentarzy: 0

Z cyklu Polak Węgier dwa bratanki i do... biegu i do szklanki... :)

 

 

Niech nie zmyli nikogo powyższe zdjęcie - nie samolotem ale autem odbyła się nasza podróż do jednej z najpiękniejszych naddunajskich stolic. Różowo - fioletowy samolot to z kolei znak rozpoznawczy sponsora - sprawcy całego zamieszania. Wyruszyliśmy w piątkowe popołudnie, po pracy. Droga zajęła nam dokładnie 5,5 godziny.  Po przybyciu na miejsce i odebraniu kluczy tradycyjnie wypiliśmy "za szczęśliwe ocalenie" i spać!  Mieszkamy nad samym Dunajem, naprzeciw Góry Gellerta, tuż za nami Vaci ut.

 

 

Budapesztański półmaraton (od tego roku ochrzczony imieniem głównego sponsora - Wizz Air) narodził się w tym samym roku co ja - 1984 - czyż to nie wystarczający argument żeby pobiec w przepięknej naddunajskiej stolicy? Z drugiej strony...czy potrzebne argumenty?  Budapeszt! 13.000 ludzi... ech... Nawet pozostałych nie trzeba było długo namawiać.  Decyzja o wyjeździe zapadła  szybko (po trzeciej próbie) i bez zbędnego wahania (wahali się tylko niebiegający, którzy ostatecznie zostali w domu). Wpisowe opłaciliśmy ze zniżką jako drużyna Macrologic, mieszkanie wynajęliśmy za pośrednictwem only apartments, wszystko najlepsze i  w najlepszych cenach. Pozostało tylko pojechać i przebiec.  Marcin miał debiutować na dystansie półmaratonu toteż ze wszystkich najbardziej się denerwował, ja po przerwie i bólach minionego tygodnia nie wiedziałam czego się spodziewać po moim organiźmie i też czułam się jak świeżo upieczony biegacz. 


 Rano śniadanie i po pakiety startowe. 



 

Masteczko Biegowe umiejscowione było w Lasku Miejskim, tuż za Placem Bohaterów - miejscu, do kórego bez trudnu docieramy najstarszą linią metra (b.stare! najstarsze w Europie, drugie po londyńskim) oznaczoną numerem 1. Polecam przejażdżkę.

 

 

 

Po odebraniu pakietów zwiedzanie zaczynamy od otaczającego nas Varosliget i bajkowego Zamku Vajdahunyad, charakterystycznej kopii zamku z Siedmiogrodu (oryginał w dzisiejszej Rumunii). Poniżej sławna kapilica z Jak.

 



Zakapturzona postać Anonima -  pomnik dla uczczenia pierwszego kronikarza węgierskiego.




Kończy się ładna pogoda i zaczyna padać.  Odwozimy pakiety do domu, przy okazji jemy obiad. Wieczorem mamy okazję pokręcić się po Vaci ut - najsłynniejszym deptaku stolicy - jedzenie, piwko, sklepy, pamiątki - wszytsko to 3 minuty od naszego apartamentu.  Deszcz niestety już nie przestaje padać, właściwie leje coraz bardziej i trochę się martwię o niedzielny bieg.



Na bieg pogoda dopisała jak zamówiona. Nie padało, nie świeciło, temperatura około 18 stopni była wprost wymarzona, a a trasa wzdłuż Dunaju to dodatkowy wiatr od rzeki.  Biegliśmy Pesztem główną ulicą od Pomnika Milenijnego przy Operze i Muzeum Terroru do Dunaju potem wzdłuż rzeki i zielonym mostem Wolności na drugą stronę do podnóży Góry Gellerta. Na szczęście Budę obiegliśmy tylko z dołu, bez konieczności wspinania na jej pagórki. Z bliska podziwialiśmy  Hotel Gellert, Parlament, podeptaliśmy najstarszy Most Łańcuchowy i na powrót w Peszcie minęliśmy wspaniały gmach Dworca Zachodniego  - mało kto wie - dzieło Gustawa Eiffel'a. 


Wbrew moim wcześniejszym obawom bieg pokonałam bezboleśnie i z przyjemnością. Nic się nie stało. Biegłam, łyknęłam żele, piłam wodę (punkty co 2 km!) i jeszcze sikanie w toi-toiu zaliczyłam :) Nawet miałam siłę przyspieszyć na ostatnich 4 km, dzięki czemu czas na finiszu nie przekroczyłam 2 godzin (01:58). Wynik daleki od moich najlepszych ale zadowolona jestem co niemiara. Grunt to dobre samopoczucie i przyjemność.

 

 

Po biegu oddaliśmy nasze przepiękne medale do grawerowania - trwało to w nieszkończoność (jakieś 40 minut czekania) - ale później dumnie chodziliśmy z nimi do końca dnia.  Od razu poszliśmy na baseny termalne Szechenyi - podobno kąpielisko jest największym tego typu w Europie, mam też wrażenie, że najstarsze.  Akurat mamy blisko - grzechem byłoby nie skorzystać.
 


Kiedy moczyliśmy swoje obolałe mięśnie w leczniczych wodach Széchenyi Gyógyfürdő znowu spadł deszcz, skorzystaliśmy więc też z węwnętrznych łaźni i saun.  Aż dziw, że w czasie biegu nie padało. Widać mamy szczęście. 

 

Pogoda już do końca dni była barowa :)  Usprawiedliwieni i zasłużeni oddaliśmy się zatem degustacji bardzo typowej dla tego kraju wódki owocowej, znanej pod ogólną nazwą „pálinka”.  Naturalnie z medalami na szyjach.

 


W poniedziałek od rana piękna pogoda - co zwiedzimy to nasze - w końcu nie leje nam na głowy. Postanawiamy wykorzystać ostatnie chwile na podziwianie miasta z Cytadeli na górze Gellerta i Wzgórza Zamkowego,


 

 

 

 

Uroczą pamiątką z pobytu w Budapeszcie.

 

 

 

 

Kategorie wpisu: półmaraton
« powrót

Dodaj nowy komentarz

Wyszukiwarka

Ateny, 42 km - maraton ukończony!!!

Półmaraton wokół Jeziora Żywieckiego

Półmaraton Wrocławski, jeszcze przed startem