Miniona niedziela pełna była szczególnych biegowych emocji bo choć wśród 12 180 biegaczy, którzy ukończyli 12. PZU Półmaraton Warszawski z pewnością debiutantów było nie mało dla nas jedna debiutantka była najważniejsza. Madzia - wzór do naśladowania jeśli chodzi o upór i determinację podołała wyzwaniu w przepięknym stylu i czasie.
My biegliśmy wyłącznie towarzysko, jako support i ruchomi kibice, skoro mamy być na każdym km to jedyny sposób. W zasadzie robiliśmy wyłącznie za tło ;) No i jako pchacze z dzieciem w wózku :) Książę pierwszy półmaraton miał już za sobą - tamten przespał ale tego nie zamierzał.
Zaczęło się już na starcie. Henio kategorycznie odmówił siedzenia w wózku, każda próba posadzenia kończyła się rykiem. Ostatecznie już po wystrzale startera kiedy tłum ruszył ja siedziałam na krawężniku i dokarmiałam księcia. Lekko znieczulony jakimś cudem dał się usadzić ale nadal manifestował swoje niezadowolenie. Teraz biegliśmy i śpiewaliśmy "Jadą, jadą misie" a z nami niemały tłum biegnących najbliżej. Niestety Henio nie docenił poświęcenia tłumu i w końcu trzeba było zatrzymać się i wziąć go na ręce. Tak minęło nam do 2 km. Po kilku minutach niesienia na rękach podjęliśmy kolajną próbę odłożenia małego buntownika do wózka, tym razem owocną i po kilku minutach cel nadrzędny został osiągnięty - zasnął.
Foto: Piotr Żurek z bloga http://nieznajomi.blox.pl/2017/03/Prawdziwie-Nieznajomi.html
Teraz w końcu można było biec. Dogoniliśmy Madzię walczącą z kolką i razem truchtaliśmy do 9 km. Atmosfera biegu była cudowna - po porannym chłodzie (4 stopnie na starcie!) nie było już śladu, za to nie brakowało kibiców, animacji, punktów odżywczych. No i Spartanie! Cały oddział w charakterystycznych strojach i niosący Syrenkę Warszawską na podeście. Głośni, uśmiechnięci i z muzyką dobiegającą z głośnika - sami w sobie stanowili nie lada atrakcję. Półmaraton Warszawski jest świetnym miejscem na debiut na dystansie 21km. Impreza przygotowana jest z największą pompą i dbałością o biegaczy niczym światowej klasy maratony. Muszę powiedzieć, że choć biegaliśmy już w bardzo wielu półmaratonach zarówno w kraju jak i zagranicą (w 2015 Korona Polskich Półmaratonów), w mojej ocenie półmaraton w Budapeszcie, Lizbonie, Lido di Jesolo - choć brzmią atrakcyjnie atmosferą nie umywają się do biegu po Warszawie. Tu jest rzeczywiście wyjątkowo.
W połowie dystansu Henio obudził się i znów zaczął wiercić, tłum i hałas niestety nie sprzyjały spokojnemu siedzeniu w wózku w efekcie czego w końcu znowu wylądował na rękach. W ten sposób nawet Madzia z kolką zniknęła nam z zasięgu wzroku. My znów negocjowaliśmy z malcem, który jednak każdą próbę przekupstwa kwitował bezlitosnym BAM! wyrzucając kolejne zabawiacze i przekąski z wózka. I znowu jedzenie, picie, zabawianie. Hopsa-hopsa i siadamy... Teraz to Mirek pchał wózek a ja orbitowałam wokół nich skacząc przed Heniem jak clown z pudełka. Takie bieganie ma jedną zasadniczą zaletę - skupiając się na beksie w wózku i stale opracowując techniki uspokajające w ogóle nie myślisz o sobie i swoim biegu. No tak, tempo spacerowe też nie jest bez znaczenia. Krótko mówiąc uspokajanie przez godzinę marudzącego brzdąca było mega męczące i pochłonęło całą moją energię, pokonanie 21 km w ogóle. Można powiedzieć, że ten półmaraton pokonałam trochę mimochodem :) Tak oto nie bez trudu ale dotarliśmy do mety. Późno - 02:29:43 - ale dotarliśmy.
PS. Madzia ukończyła bieg długo przed nami szczęśliwa i kwitnąca. Jak to jest, że niektóre kobiety na mecie półmaratonu wyglądają jeszcze piękniej niż przed startem?