12-godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy

2017-03-14 00:07:40, komentarzy: 0

Dziadkowie Henia powtarzają nam w kółko, że jak się  ma małe dziecko to trzeba siedzieć w domu.  Podobnego zdania jest nasza kotka ;) Zwłaszcza ta ostatnia stosuje różne techniki manipulacyjne żeby nas przekonać do swojej racji i tylko właściciel kota może mieć pojęcie co mam na myśli ;) My tymczasem uskuteczniamy pogląd, że nie  tylko nie trzeba siedzieć w domu ale wręcz przeciwnie - z niczego nie trzeba rezygnować. Ba! Właśnie okazało się, że można robić rzeczy nawet tak nietypowe jak np. spędzenie trzech dni w kopalni,  mieszkając 212 m pod ziemią z 260 innymi osobami :)  Zaznaczam, że żadne dziecko ani dorosły nie ucierpiały przy dokumentowaniu powyższego.

Pewnie znajdzie się cała masa ludzi, którzy uznają, że bieganie przez 12 godzin pod ziemią to szalony pomysł choćby i bez niemowlaka. Tak naprawdę sama do końca nie wiedziałam czego się spodziewać...

 


O sztafecie w Bochni słyszałam co nieco, głównie z ust męża, który od lat miał chrapkę na start, ja jednak nigdy nie podłapałam tematu i nie szczególnie się nim interesowałam.  Nigdy nie zakładałam, że 12-godzinne bieganie może być w moim zasięgu, nawet w drużynie, zresztą nie rozumiałam jak można na własne życzenie męczyć się przez tyle czasu. Aż tu nagle okazało się, że w teamie MaratonyPolskie.pl brakuje jednej osoby, potem zrządzeniem losu pojawiło się drugie miejsce i podjęliśmy decyzję – jedziemy. Warunek – Henio jedzie z nami.


 

Zapakowaliśmy do auta wózek i ogromny plecak pełen przede wszystkim rzeczy Henia i o 18.30 wyjechaliśmy. O 20 reszta teamu prawie w komplecie już na nas czekała. Na miejscu był już spory tłum biegaczy czekających w kolejce do zjazdu pod ziemię. Kiedy nadeszła nasza kolej wcisnęliśmy się z trudem (z wózkiem) do małego klaustrofobicznego wagonika, zadudnił gong i winda ruszyła na dół. Henio w nosidle uczepiony mamy bacznie obserwował otoczenie. Bałam się hałasu, zimna, zmiany ciśnienia ale mały nawet nie pisnął. Po wyjściu z wagonika krótki spacer, trzysta kilka schodków w dół i oto rozpostarło się przed nami nasze królestwo na kolejne dwa dni. Drewniany parkiet chyba ucieszył mnie najbardziej bo nie mogłam sobie wyobrazić noszenia na rękach raczkującego brzdąca przez 3 dni. Tak oto naszym oczom ukazała się spora sala gimnastyczna, dalej stołówka, bar a dalej części sypialne – znowu ogromne sale wypełnione łóżkami polowymi a dalej regularne dormitoria wyposażone w piętrowe pełnowymiarowe łóżka z drewnianych bali. Trochę jak w górskim schronisku.  Każde kolejne pomieszczenie przedzielone jest toaletami – i tu znów kolejne zaskoczenie - spodziewałam się spartańskich warunków a tam standard jak w niezłym hotelu - toalety, lustra, prysznice – wszystko czyste i eleganckie, woda gorąca, mydło papier… no zupełnie nie tego się spodziewałam!

 


Po krótkiej integracji położyliśmy się spać – najważniejszy dzień miał dopiero nadejść. W sobotę od 10 rano do 22 wieczorem trzeba było biegać. Ustaliliśmy, że ze względu na drzemki i karmienia Henia ja z Kasią bierzemy pierwszą zmianę  a po godzinie zastąpią nas chłopcy i będą biegać przez następne 2 godziny. Wspaniały team! Okazało się, że trasa biegu - pomiędzy szybami Sutoris i Campi - częściowo pokrywa się z tą, którą przyszliśmy wczoraj, tyle, że tym razem trzeba wejść schodami na górę. Bieg odbywa się 212 m pod ziemią i krąży podłużnią August - długość jednej pętli wynosi 2420 m i tylko od zawodników zależy ile razy ją pokonają.



Trasa jest dość ciasna i z tego też względu pierwsi zawodnicy zostali porozdzielani na 5 stref startowych. Ja wystartowałam z czwartej. Temperatura w kopalni wynosi między 14 a 16 stopni, zatem jest dość rześko a w miejscu gdzie się biega hula przeciąg. Nie bardzo wiedziałam jak się ubrać, ale ostatecznie zdecydowałam się na legginsy za kolanko i krótki rękaw. To był dobry wybór.  Co interesujące - trasa była wąska  (jeden chodnik w te i spowrotem) ale ciasno nie było, po drodze z głośników leciała muzyka. Wszystko widać jest tu świetnie dopracowane.  Henio zrobił furorę, opiekowaliśmy się z nim na zmianę, Ja, Mirek i pozostali - zawsze znalazł się ktoś kto go doglądał, nosił, zabawiał, włączając w to pracujących w kopalni przewodników. W nocy spał ze mną w jednym łóżku i przypuszczam, że spał najsmaczniej ze wszystkich.

W niedzielę rano było dla chętnych zwiedzanie a dla wszystkich wręczenie medali i ogłoszenie wyników. Każda ze startujących 65 drużyn stanęła na podium. Od ostatniej po pierwszą.  Nasz wynik to 155 108,00 km, 26 miejsce wśród 65 drużyn. Mój wkład to 15 okrążeń, 36 km.

Było fenomenalnie, oryginalnie, sympatycznie, męcząco ale jakże satysfakcjonująco! To zdecydowanie jedna z najlepszych imprez biegowych, w których braliśmy udział. I okazało się, że nawet z dzieckiem się da!

 

                

 

Kategorie wpisu: sztafeta
« powrót

Dodaj nowy komentarz

Wyszukiwarka

Ateny, 42 km - maraton ukończony!!!

Półmaraton wokół Jeziora Żywieckiego

Półmaraton Wrocławski, jeszcze przed startem