Miał być Toruń, jest Rybnik. Nie ma medalu, jest życiówka! Słowem - wszystko na opak :)
Od miesiąca czekałam na Mikołajkowy wyjazd do Torunia, a jednak w ostatnim tygodniu przed startem zapadła decyzja, że nie jedziemy. Ostatecznie zabrakło nam determinacji.No ale nic... nie o tym być miało - "co było a nie jest nie pisze się w rejestr". Może za rok.
W Rybniku. Było tłumniej i szybciej niż się spodziewałam. Pierwszy raz dojechaliśmy na spokojnie, o czasie, bez potknięć. I szybko - droga zajęła jakieś 40 minut. Kiedy wyjeżdżaliśmy termometr wskazywał -1 st. C. i tak już pozostało. Na miejscu zastaliśmy już sporo ludzi ale mimo wszystko udało nam się zaparkować. Zakutani w kurtkach i szalikach rusziliśmy do Biura Zawodów. Pakietów startowych jako tako nie było - wyłącznie numery startowe z chipem (wymienialne później na posiłek). Przed startem troszkę się rozgrzaliśmy truchtając i machając nogami - co zaowocowało zaskakującym wnioskiem, że na bieganie temperatura jednak jest w sam raz. Niemniej jednak kiedy minął mnie pan w krótkich spodenkach i T-shircie przeszły mnie ciarki :) No nie, aż tak to nie! Start nastąpił z zaskoczenia. Pan Komentator ogłosił, że do startu zostały 2 minuty. Jak zwykle zajęliśmy swoje miejsce w tłumie, wykonałam ostatnie kilka przysiadów, ustawiliśmy zegarki i wiedziałam już, że będzie mi ciepło. Dokładnie w momencie, gdy zdecydowałam o pozbyciu się jednej warstwy odzienia i utknęłam z ręką w jednym rękawie nastąpił wystrzał. Bez odliczania, bez ponaglania - BACH! Biegniemy. Szybciutko się uwolniłam.Na szczęście numer od razu przypięłam pod spód. Choć raz. Profil trasy był nie do końca moim ulubionym. Zaczynało się od zbiegu, tak więc wszyscy ruszyli dość szybko - nie lubię tego, bo nigdy nie potrafię w takiej sytuacji biec dość wolno i na ogół kończy się zadyszką przy 3 km. Po drodze było trochę wbiegów, trochę zbiegów i finisz pod górkę. Nie lubię. Moim celem był czas do 50 minut a więc utrzymywanie stałego tempa 5 min/km. Udało się. Ostatecznie biegłam nawet szybciej, wszyscy zresztą biegli szybciej. Z 400 starujących biegaczy prawie 200 zmieściło się w 45 minutach! To chyba nieźle? Tylko 86 kobiet wzięło udział w biegu, a ledwie zmieściłam się w pierwsze połowie. Ukończyłam bieg, choć z dobrym czasem - 00:48:54 - ale dopiero jako 41 kobieta (11 w kategorii K1)! Dla pierwszych 250 na mecie rozdano250 medali. Nie załapaliśmy się niestety. Dla każdego za to była koszulka, posiłek i dużo energii na resztę niedzieli.
Greenhorn Runner 3:03, 3 grudnia 2012
Bardzo, bardzo serdecznie gratuluję kolejnego życiowego rekordu !
Przepraszam też, że wyprzedzam komentarzem treść zasadniczą, niemniej muszę, bo nie posiadam się ze zdumienia ...
Bieg Barbórkowy w Rybniku ??! Naprawdę ?
Toż - odkąd znalazłem Państwa nazwiska na toruńskiej (sic !) liście startowej, rozglądałem się czujnie jak renifer, próbując wypatrzeć Państwa w trzytysięcznym tłumie Świętych Mikołajów.
No i - jak to powiadają - szukaj wiatru w polu. Czy też ściślej : szukaj wiatru w Rybniku (zważywszy na Państwa wyniki, owo porównanie do wiatru ma jak najgłębszy sens)
Pozdrawiam pięknie
Greenhorn-Runner zwany też Współbiegaczem-Podczepiaczem
PS. Było cudnie, zabawnie i magicznie ! Szkoda, że Państwo nie dotarli do Torunia.
KARMA 15:00, 3 grudnia 2012
Drogi Mój Współbiegaczu! Jakże miło znów Pana gościć!
Bardzo, bardzo żałuję, że wyjazd do Torunia nam nie wypalił, jednocześnie schlebia mi, muszę przyznać, że ktoś odnotował naszą absencję. Nieusprawiedliwioną niestety. Ogromnie chciałam tam być właśnie ze względu na tą cudowną, pełną magii atmosferę (mogę ją sobie jedynie wyobrazić).
Zawczasu już nas zapisałam, żeby skrócić pertraktacje. Ale później....Leń co w naszym domu zamieszkał ostatnimi czasy był bardziej przekonujący ode mnie i wmówił Mirkowi,a w końcu i mi, że 5 godzin jazdy to jednak za dużo. Ja z jednej strony mówiłam "jedźmy", on z drugiego mamrotał "380 km"... ja na to, że zabawa, że super, że Mikołaje, on, że w poniedziałek do pracy... ja znów, że ostatni półmaraton, on, że drogo, że paliwo... w przypływie słabości przyszło mi odpuścić. Tak oto zamiast w Toruniu znaleźliśmy się w Rybniku. Inny wymiar ale mimo wszystko fajnie było.
A Pan Drogi Współbiegaczu? Nie wystraszył się Pan podróży? Ja już niemądrze pomyślałam, że na zimę odwiesił Pan buty na kołek... a tu w dystansie tajemnica - czy Pan wyłącznie półmaratony zalicza? A zatem nie taki z Pana Żółtodziub :)
Bardzo serdecznie pozdrawiam, Ja.
Greenhorn Runner 13:40, 4 grudnia 2012
Pani Aniu, przede wszystkim proszę o wybaczenie, że nie dość iż tak sobie zaglądam tu nieproszony, to jeszcze potem rozpisuję się nadmiernie (a to przecież nie jest MÓJ blog, o czym warto niepoprawnemu gadule przypominać).
Nie zmienia to faktu, że bywam tu (cichaczem!) często a regularnie. I podczytuję sobie z zapartym tchem Pani piękne relacje (hamując się, by milczeć), a to o Żorach, a to o Mikołowie, Oleszce czy Wodzisławiu (nb. na te dwie ostatnie imprezy też się z dawna wybierałem, ale nadwerężywszy czworogłowy uda, z żalem musiałem dać sobie spokój). Jak już kiedyś wspomniałem, Pani styl pisania - zarazem barwny i precyzyjny (istne Commentarii Cezara) - daje niezwykle plastyczne wyobrażenie o biegu, który się niestety opuściło. Bardzo dziękuję niniejszym w imieniu wszystkich wiernych czytelników. Bo człowiek to czyta i dosłownie czuje jak wydzielają mu się endorfiny :)
No tak, ale ponieważ to nie jest MÓJ blog (pamiętaj!), żegnam się pospiesznie i uciekam truchtem (5:50/km)
Jeszcze tylko, skoro była Pani łaskawa zapytać, powiem, że biegam sobie dopiero od dwóch i pół roku, próbując od zeszłej jesieni wystartować czasem tu i tam. Na razie zamknęło się to liczbą sześciu półmaratonów z życiówką 1:51, więc gdzie mi tam z takimi czasami do Pani albo do Pana Mirka. Debiut na pełnym dystansie planuję w tym samym mniej więcej czasie co Państwo :) Nie będzie to jednak Rzym (eheu, niestety!), ale Silesia w maju. Na razie usiłuję realizować jakiś rygorystyczny program treningowy ze skutkiem… hm… rozmaitym. Jeśli się Pani nie pogniewa, to wyznam, że mam swoje własne, motywujące do wczesnego wstawania hasło, brzmiące mniej więcej tak : "Ty sobie leżysz, leniu, a tam Ania z Mirkiem już biegają po lesie". Proszę mi wybaczyć! Ot jaką stali się Państwo dla mnie inspiracją (zwłaszcza przez te coweekendowe starty, których zazdroszczę).
Na koniec (słowo, że już kończę!) powiem Państwu, że urzekł mnie Toruń jako taki (Starówka nocą, no palce lizać!) No a sam bieg cudowny i (znowu szczerość!) jakby stworzony dla Pani. Czemu? Bo jak pamiętam, Pani zawsze promienieje uśmiechem, a to były naprawdę najbardziej roześmiane zawody w jakich dotąd uczestniczyłem. Już sam fakt odziania dwóch i pół tysiąca ludzi w identyczne stroje powodował, że wszystko było takie… radosne. Czapeczki, szaliczki, co poniektóre dziewczęta przebrane za śnieżynki, rewelacyjny renifer, dzwoneczki, psy husky w czerwonych szarfach, Kopernik na pomniku z przypiętym numerem startowym "1"… tego się nie da opowiedzieć. Bardzo dobra organizacja, połowa trasy po okolicznych lasach (miejscami błoto jak na Perle Paprocan : wiem, że Pani rozumie o czym mówię ;), hotele z przedłużoną "dobą", no i przez dwa dni miasto pełne Mikołajów spacerujących, rozciągających się, fotografujących.
Ale dość już o tym. Proszę darować, że się tak rozgadałem. Milknę więc i odchodzę w drzwi lewe, pozdrawiając Panią i Pana Mirka bardzo ciepło
Greenhorn Podczepiacz
KARMA 19:26, 9 grudnia 2012
Drogi Biegaczu!
Niech Pan nie prosi o wybaczenie! Niech Pan tu bywa i niech się Pan rozgaduje ile klawiatura zniesie. Jest mi niewypowiedzianie miło, że ktoś tu zagląda a jeszcze tyle ciepłych słów zawsze mi Pan pozostawia. Dziękuję. Dziękuję też za podzielenie się wrażeniami z Torunia - och tak, czuję, że by mi się podobało. W ubiegłym roku byliśmy na biegu sylwestrowym w Krakowie i tylko dlatego sądzę, że wiem o czym Pan mówi. Ludzie są jednak niesamowici! Jeśli Pan nie bywał polecam bardzo!
Greenhorn Runner 0:38, 10 grudnia 2012
Droga Pani Aniu !
Dziękuję za wyrozumiałość !!!
Cóż... Wyznam, że liczyłem po cichu na to, iż w dobroci swego serca zechce Pani wielkodusznie wybaczyć mi moje wybryki i wszystkie popełnione wcześniej nietakty. Co nie zmienia faktu, że drżałem jednak, nie do końca pewien czy tak się stanie.
Gratuluję Pani i Panu Mirkowi kolejnego, kędzierzyńskiego (kędzierzyńsko-koźlanego ?) medalu. Ależ fajnie biegnie się w takiej czerwonej czapie z pomponem, prawda ? Mówię, bo wiem ;)
PS. Radosną Dziesiątkę w osylwestrowiałym Krakowie rozważam już od dłuższego czasu :) Może się uda!
Do zobaczenia w jakimś punkcie continuum czasoprzestrzennego... Być może na tym blogu, o ile nie zatrzaśnie Pani przede mną drzwi (a nawet i anielska cierpliwość miewa swoje granice, czyż nie ?)