KARMA-MARATONKA! "Różnica między niemożliwym a możliwym leży w ludzkiej determinacji." Tommy Lasorda

2013-03-20 23:36:13, komentarzy: 2

 

Hip hip hurra! Maraton zaliczony. 3 lata temu wydawało mi się niemożliwością przebiegnięcie 15 km, tymczasem w minioną niedzielę pokonałam 42,195 km. I to jak?! I to gdzie?!  Od początku czułam, że to będzie coś niesamowitego. I jestem z nas taka dumna! Sam udział w maratonie to już przeżycie, którego nie da się do niczego przyrównać. Nie zrozumie kto nie biega. Start przy Koloseum, pośród 14 tysięcy biegaczy reprezentujących 83 kraje wystarczyłby... do  tego kibice - rodziny, przyjaciele ale też i przypadkowi gapie, flagi z najróżniejszych zakątków świata - na twarzach i koszulkach biegaczy, orkiestry, co przycupnęły przy trasie żeby podnieść rangę imprezy i morale przebiegających, fotografowie widoczni i zupełnie niewidzialni, i w końcu to co najbardziej unikatowe - cudowne otoczenie Wiecznego Miasta, opasanego wstęgą Tybru, a wszystko to w doniosłej chwili tuż po wyborze nowego papieża. Czy można sobie wyobrazić wspanialsze okoliczności na debiut?

 

 

Nie nastawiając się tym razem na zwiedzanie (żeby nogi nie bolały) przyjęliśmy taktykę nie przemęczania się a więc nie chodzenia więcej niż to konieczne. Tu pomocne wielce okazało się metro. Wrodzona nadruchliwość spowodowała jednak, że ledwie przylecieliśmy, zostawiliśmy walizki i obraliśmy kierunek na Marathon Village żeby odebrać pakiety startowe. Ze względu na trudności ze zlokalizowaniem miejsca docelowego tak czy inaczej trochę się nadreptaliśmy. W końcu jednak dotarliśmy. Jak to wyglądało prezentuję poniżej.


 

Listy startowe ciągnęlysię na długości całej ściany. Na szczęście w widoczny sposób rozdzielono biegaczy i biegaczki z podziałem na numery od do i oczywiście w kolejności alfabetycznej. Dzięki temu

znalezienie swojego nazwiska pośród 14 tysięcy innych nazwisk to pestka. "O, popatrz koło mnie na liście też jest Polka!" :)

 

 

 

Mam już swój przydział. W szczególności zwracam uwagę na czerwony dywan :)

 Mimo ogromnej liczby startujących i niepewności, która zawisła nad organizatorami w związku z wyborem nowego papieża, wszystko zostało przygotowane perfekcyjnie i dopięte na ostatni guzik. "Wioska maratońska" (Marathon Village zdecydowanie brzmi korzystniej) działała już od czwartku przez trzy kolejne dni przed maratonem od rana do wieczora.

 

 

Przy tak dużym przedsięwzięciu rola tego miejsca jest także dużo większa niż zwykłego biura zawodów.  Powiedziałabym raczej, że to szczególny rodzaj Targów Biegowych, gdzie prezentują się producenci butów, odżywek, zegarków,  ubrań i całej gamy gadżetów biegowych oraz organizatorzy biegów z różnych zakątków Europy (głównie). Można porozmawiać, pooglądać medale a nawet się zapisać. Na zdjęciu powyżej ciekawostka na temat jak rynek reklamowy szybko reaguje na zmieniające się okoliczności - otóż reakcja  jest natychmiastowa. W dwa dni po wyborze nowego papieża można juz kupić nie tylko wizerunki Franciszka w przywatykańskich sklepikach ale nawet biegowe koszulki techniczne z napisem "Habemus Papam" (zastanawiam się co gdyby go jednak nie wybrali?)

 

 

Stoisko Mizuno. Dla potwierdzenia "diagnozy" mojej stopy wykonanej w Sklepie Biegacza jeszcze raz oddaję się pod oko specjalistów  - bieżnia + skaner pozawala na sprawdzenie także profilu i budowy stopy - kolejny raz uzyskuję potwierdzenie, że stopę mam calkowice neutralną :) Trochę mnie to zmartwiło, bo mimo wszystko kolejny raz kupiłam buty do pronującej.

 

 

A  ja myślałam, że to moje buty są w nietypowym kolorze!

 

 

 

Te kosmiczne zupełnie buty to startowy model marki Mizuno. Niesamowite, co?!

 

 

 

My sobie spacerujemy z naszymi maratońskimi plecaczkami a chipy już działają. To my.

 

 

 

Ściana chwały :) Miłe. W piątek przed południem była już zupełnie zabazgrana, jak na zdjęciu. Tym co przyszli w sobotę chyba już miejsca nie starczyło.

 

 

 

PASTA PARTY! Wejście 4 EUR, szału nie ma. Byłam ciekawa jak to wygląda i już mogę powiedzieć, że zupełnie jak u nas posiłki regeneracyjne po biegach. Jedyne miejsce, gdzie była kolejka :)

 

 

 

Wejście do krainy biegaczy :) My akurat wychodzimy.

 

 

 

Ostatni moment przed startem. Szybkie zdjęcie zrobione telefonem i oddajemy nasze plecaki do depozytów. O matko! Co to będzie?!

 

 

......................................................................................

 

Bieg był wspaniały! Co najważniejsze - nic mnie nie boli, nic mnie nie obtarło, żadnych odcisków ani urazów! Chyba ta adrenalina plus endorfiny tak mnie ogłupiły, że zadziałały jak najskuteczniejsze znieczulenie! :):):) Moim celem było ukończenie biegu i cel został osiągnięty. Miłym dodatkiem jest, że udało się osiągnąć metę w czasie nie przekraczającym 5 godzin i z uśmiechem na twarzy. Doprawdy uczucie satysfakcji jest nieziemskie. Tu (poza elitą obstawiającą pierwsze 20 miejsc) ludzie nie ścigają się ze sobą nawzajem - tu każdy ściga się z własnymi słabościami i marzeniami. I większość wygrywa. Dzisiaj wiem, że mogę wszystko.

 

Organizacyjnie także impreza przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie byłam na takim ogromnym biegu więc nie mam do czego przyrównać ale nic nie mogłoby być lepiej. Łącznie nawet z pogodą, która była jak zamówiona. Punkty odżywcze co 5 km - na stołach najpierw zawsze prywatne odżywki zawodników a potem ciągnące się chyba ponad 100 m stoły z wodą, izotonikami, ciastkami, bananami, jabłkami, pomarańczami. Pełny catering normalnie :) Pomiędzy tymi punktami z kolei - na 7,5 km, 13 km itd były gąbki, nie brakowało też toi-toiów (które ku mojemu wielkiemu zadziwieniu każdorazowo były obstawione). W takim podziale maratonu już nie chodzi nawet o to uzupełnianie (choć wiadomo, że to zadanie podstawowe punktów odżyczych) ale dla takich zawodników jak ja te punkty mają ogromne znaczenie psychologiczne. Już nie jest to bieg na 40km ale 8 razy 5 km. Od razu wydaje się przystępniej, co? Pierwsza 15 zleciała jak z bicza strzelił, najgorzej chyba było między 22 a 30km. Po 30 miałam już to wewnętrzne poczucie, że z takim zapasem czasu choćbym nie miała już sił to nawet dojdę. Ale biegłam - byle do 32, byle do 35... nie zatrzymałam się. Na 35km wstąpiła we mnie nowa energia i znów odzyskałam sprężystość kroku wzmacniana i prowadzona myślą, że tak - zrobiłam to. Tak dotarłam do 40km. Teraz już wiadomo - z górki. Jakby jednak na złość powiedzeniu właśnie tu wyrosła górka (dosłownie). Podbieg niby krótki ale....podbieg.

Na mecie euforia aż chce się płakać, uściski z obcymi ludźmi, którzy przez ten moment nie są obcy bo przecież właśnie razem pokonaliście dystans maratoński.

 

 

Medal!!!!!!!!!!!!!!!!! Jesteśmy wielcy!

 

 

 

A po biegu uzupełniam spalone kalorie!

 

Podsumowanie

 

Kategorie wpisu: maraton
« powrót

Dodaj nowy komentarz

  • Greenhorn Runner 23:51, 20 marca 2013

    "Klaskaniem mam obrzękłe prawice" już od minionej niedzieli.
    Udało mi się bowiem obserwować "bezpośrednio" zmagania Państwa, a raczej zmagania kilkunastotysięcznej rzeszy biegaczy, gdyż - jak pisałem wcześniej - ku memu szczeremu żalowi nie udało mi się wypatrzeć konkretnie Państwa.
    Co nie zmienia faktu, że emocje (nas, internetowych kibiców) sięgały górnej kondygnacji Koloseum.

    Jeszcze raz z całego serca Państwu gratuluję !
    I nadal nie posiadam się z podziwu !

    Współbiegacz

    Odpowiedz
  • KARMA 21:28, 21 marca 2013

    Greenhornie! Biegaczu! Ależ Pan biegł z nami! Szkoda, że nie dosłownie bo byłby Pan zachwycony! Coś ma jednak w sobie ten Rzym, że zawsze jest inny a za każdym razem urzekający. Mam wrażenie, że nie muszę nic dodawać a Pan i tak będzie wiedział...Póki co przesyłam ciepłe myśli - niech pomagają w rekonwalescencji.

    Odpowiedz

Wyszukiwarka

Ateny, 42 km - maraton ukończony!!!

Półmaraton wokół Jeziora Żywieckiego

Półmaraton Wrocławski, jeszcze przed startem