Na miejsce rzeczywiście dotarliśmy po godzinie 16. Wysadzono nas przy autostradzie - trochę jak w telewizyjnej komedii - mówią nam, że to tu, a my, że nie bo my do miasta, więc oni nam znowu, że to tu, że to jest TO miasto, ale autobus nie może zjechać. Drzwi się otworzyły, drzwi się zamknęły a my objuczeni plecakami wylądowaliśmy na skraju drogi. Tak więc do miasta musieliśmy troche przejść (około 2 km). Tu nie mieliśmy noclegów z wyprzedzeniem więc trzeba było coś znaleźć. Los nam sprzyjał i w gruncie rzeczy to nocleg nas znalazł. Pełzliśmy tak z plecakami w kierunku centrum kiedy "wyłowił" nas młodziutki, sympatyczny Wietnamczyk z dołeczkami w uśmiechu i zaprosił do swojego hotelu. Thuy Duong Hotel leży w centrum miasta z widokiem na zatokę a nocleg dla dwóch osób kosztuje 12 dolarów. Więcej nam nie było trzeba. Hotel polecać będę przy każdej okazi przede wszytskim ze względu na serdeczność i pomoc Nama (właściciel rzeczonych dołeczków), który pomógł nam znacznie bardziej niż wynikałoby to z opłaconej usługi hotelowej. Niemiłym szokiem były jedynie ceny wycieczek po samej zatoce. Jednodniowy rejs miałby nas kosztować od 50 - 100 USD za osobę. Toż to grabież! kradzież! zdzierstwo! - woła siedząca we mnie sknera. Z drugiej strony przecież po to tu przyjechaliśmy... Postanowiliśmy więc (również za sugestią Nama) pójść do przystani o świcei i znaleźć coś na własną rękę. Nie zastaliśmy jednak tłumów, które chciałyby nas zwerbować na swój statek. Szczerze mówiąc natrafiliśmy tylko na jednego "organizatora". Po negocjacjach udało nam się dojść do ceny 75 USD za obojga za kurs 8 godzinny z zaliczeniem wszystkich jaskiń i standardowych okazji (laguna, plaża) więc ostatecznie czuliśmy, że wyszło na nasze. UWAGA! Przy wykupie wycieczek u agenta w Hanoi trzeba zwracać uwagę na oferowany program. Na ogół są to rejsy 4 godzinne z wejściem do 1 jaskini. Można więc dać się zwieść. Wyszło słońce i trochę nas sparzyło. Odpoczęliśmy za to bardzo po dniu poprzednim. Zatoka wygląda dokładnie jak na filmach i zdjęciach. Dla lubiących takie cuda natury widok rzeczywiście jest niesamowity. Aha! Jeszcze jedna techniczna uwaga - organizatorzy doliczają po 5 USD za kajaki. Przepłynięcie pod skalnym sufitem i obejrzenie laguny ze statku nie jest możliwe ale nie warto przepłacać. Na miejscu cena to 10 000 VND (czyli pół dolara, dolar za dwie osoby!!!) a cała przyjemność trwa conajwyżej 10 minut. Do jednej z jaskiń (o tak - te jasknie to jest to) weszliśmy tylko we dwoje. Nikogo nie było przy wejściu i nikogo nie było w środku. Nikt tez nie zauważył, że weszliśmy i nie zapalono świateł - no i ta właśnie jaskinia wzbudziła w nas największe emocje. 3/4 wnętrza pokonaliśmy w totalnym mroku przyświecając sobie jedynie wyświetlaczami aparatów fotograficznych. Juz w drodze powrotnej z groty okazało się, że jednak jaskinia ma oświetlenie i podobnie jak inne w okolicach turyści podziwiają je skąpane w różowo zielonych światłach. My jednak swoje przeszliśmy. Natura nie potrzebuje ulepszeń - było pięknie i tak. Zatoka jest cudowna, skały wyrastają z wody i wzbijają się pod same chmury tworząc zwariowane kształty - najbardziej znane są walczące albo całujące się (co kto woli) kurczaki. Nieliczne łodzie i mijane wioski zbudowane na wodzie kontrastują z nimi wielkością i wydają się zabawnie małe. Tak, w zatoce Halong sa całe pływające wioski, funcjonuje handel obwoźny(pływający) i w miarę normalne życie. Jest też przy jednej z wysepek plaża, na którą podobno przywożony jest sztuczny piasek, jest punkt widokowy na który prowadzą wysokie i wijące się schody. Jest cudnie.
Wieczorem spacerujemy deptakiem nad zatoką, zaglądamy do muzeum kawy (sic!) i sprawdzamy czy może tutaj uda nam się załapać na spektakl Teatru Lalek na wodzie skoro nie mieliśmy szczęścia w Hanoi. Niestety i tutaj trafiamy nie w porę - widać nie jest nam pisane.
Następnego dnia o 13.30 wyjeżdżaliśmy do HUE (czyta się "HŁI" nie "HIU"! :)). Podróż trwa prawie 20 godzin - za bilety autobusowym sleeperem zapłaciliśmy po 700 000 VND od osoby. Nam ze swoim kuzynem podrzucają nas z hotelu na dworzec na motorach i odprawiają. Jedziemy tzw.soft sleeperem - dość niezwykłym i całkiem wygodnym - taki sypialny autobus z dwoma poziomami koi, wyposażony w poduszki i koce oraz z miejscem na nogi. Jutro będziemy w cesarskim mieście. Na godzinę przed odjazdem udało nam się jeszcze kupić na handelku za 100 000 VND duże muszle - wymyśliliśmy sobie, że będą z nich idealne mydelniczki.