Dzisiaj udało się nam wstać przed 9. Z ambitnym planem zwiedzania wyruszyliśmy kolejny raz w kierunku Grand Palace. Niestety znów nic z tego nie wyszło. Przezornie zaopatrzyłam nas w chusty zakrywające gołe nogi i ramiona ale dla tubylców nasz strój nadal jest nieodpowiedni. To ważna wskazówka dla zwiedzających - na ramionach nie może być chusta, musi być koszulka z rękawkami zakrywającymii ramiona. Jeśli chodzi o panów - nie ma lekko - muszą być spodnie z długimi nogawkami. Odeszliśmy z kwitkiem. Zamiast Grand Palace zwiedzalilśmy zatem lokalne waty zaczynając od Wat Rachapradit i Wat Rachabophit. Wejście do watów jest bezpłatne i całe szczęście bo każdy kolejny jest niemal identyczny jak poprzedni. Umierając z gorąca zatrzymaliśmy się na lody.Odsapnięci i odświeżeniu poszliśmy dalej i weszliśmy do Exhibition Hall. Tam kupiliśmy jakiś wstęp (100 b/os) na jedną z dwóch proponowanych tras - do końca nie mając pojęcia co właściwie kupiliśmy. Oprócz biletów na wystawę dostaliśmyMusee Pass, które uprawniało nas do obejrzenia jeszcze dwóch innych muzeów i dawało jeszcze jakieś dodatkowe przywileje. Nasze zwiedzanie składało się z dwóch części, każda trwała około godziny. Pierwsza część była bardzo multimedialna - od wyświetlanego filmu po symulator podmiejskiej kolejki. Tematyka pierwszej części dotyczyła dawnego życia Tajów, ich zwyczajów, historię Bangkoku, osiągnięcia i rozrywki. Druga część poświęcona była w całości tajskiej monarchii. Tajowie bardzo kochają króla i przypisują mu wiele zasług - czy to z faktycznej sympatii czy może ze względu na restrykcje prawne, jakie grożą za niepochlubne wypowiadanie się o królu wszyscy króla cenią i kochają padając przed nim na kolana.Wizerunek króla można spotkać wszędzie -na kalendarzach, bilbordach, wolnostojących plakatach, na "ołtarzykach" w każdym domostwie i sklepie.
Po skończeniu zwiedzania wystawy udailśmy się na Złotą Górę. Było juz późno więc tylko weszliśmy na górę zapuścić żurawia i zeszliśmy bez szczególnie wnikliwego zwiedzania. Wieczorem wróciliśmy na kolację na Khao San - zjedliśmy Pad Thai z krewetkami (2x40b) i dopchnęliśmy jeszcze najlepszymy w okolicy sajgonkami (30 bat x 2) Pycha! Na wieczór zaopatrzyliśmy się w lokalnej sieci 7 Eleven w Heinekeny i orzeszki i wróciliśmy do naszego pokoiku. Po powrocie okazało się, że mamy zalaną łazienkę bo spod umywalki leje się woda.
Właśnie minął pierwszy tydzień naszego małżeństwa!